Strony

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Silesia nostalgica


Nojlepsze som swojske nudle w rosole. Nikt się tymu niy sprzeciwi – ani pan Grzegorz, specjalista od slonski kuchni z katowickiego szynku Old Fashioned, ani kożdo Frau co zupy warzi naprowdy, a niy ze sklepowy tytki. Czymu tak już jes na tym świecie, tego niy wiedzom nojmondrzejsi. Niy majom do tego nic, ani konserwanty, ani jajca w proszku. Jes z tymi nudlami tak jak z miesionczkiym frelki kery pszajesz – to nic, że piegowato; to nic, że świdrato; to nic, że szczyrbato. Jes i tak nojpikniejszo na cołkim świecie.  

Zamiast nudli w rosole w ręce czytelników trafiła pod koniec roku niewielkich rozmiarów książeczka, która prawdopodobnie utonie w świątecznym „lotaniu po sklepach” za polskim karpiem na ślonsko Wilijo. A byłoby szkoda, bo z nudlami łączy ją o wiele więcej niż się może wydawać. Jest swojska. „Ukulano” na domowym stole.

„Bysuch s Reichu”, wydany przez Imago Public Relations i Instytucję Kultury Katowice – Miasto Ogrodów stanowi efekt końcowy ubiegłorocznego konkursu na śląską jednoaktówkę. Książeczka zawiera dziesięć krótkich sztuk poświęconych śląskiej tematyce i napisanych po Śląsku. Jest to kawał dobrej roboty wykonanej przez początkujących dramatopisarzy. Dodajmy, roboty już nagrodzonej i wyróżnionej.  

Tęsknota zapisana została w śląskiej duszy. Widać to od pierwszej do ostatniej strony „Bysuchu s Reichu”.  Tęsknota jakże odmienna w swoim charakterze od angielskiego longing czy znaczenia rosyjskiego słowa тоска. Nie ma w niej ani londyńskiej mgły odcinającej człowieka od niewidocznej za plecami przeszłości, by rzucić go, za jego skwapliwym przyzwoleniem, w wiecznie głodną paszczę konsumpcyjnego Molocha. Nie ma w niej też odbierającego nadzieję bezkresu pokrytego karłowatymi brzozami, umieszczającego człowieka w niezmiennej anonimowej teraźniejszości (mniej lub bardziej luksusowego bydlęcego wagonu) bez wczoraj i bez jutro. Nie ma w niej również wierzb płaczących i Żelazowej Woli.
W śląskiej duszy  pobrzmiewa silne przekonanie o wyjątkowości miejsca, czasu i doniosłości swojego chwilowego trwania na ziemi, które w groteskowy sposób przedstawił Ernst Jünger w postaci pyszałkowatego górnośląskiego kaprala, co chwila pouczającego niemieckich „Goroli” o cudach zostawionych w matczynej ziemi.
Przesada?       
Ślązak tęskni nie tyle za abstrakcyjną ojczyzną, kulturowym trybem życia (karbinadlami, skatym, grubom i hołdami), czy poziomem bytowania, tęskni za konkretnymi i unikalnymi miejscami i ludźmi, jak Eichendorff wychwalający i doceniający w swoich wierszach wspaniałości obczyzny a zarazem wspominający z tęsknotą szum raciborskich lasów i rozłąkę z matką, braćmi i przyjaciółmi. Tęsknimy za czarodziejskim światem zaklętym w słowie „piyrwy”, wypowiadanym z nabożnością przez kolejne pokolenia starzikow i babć. Bo „piyrwy” wszystko było idealnie poukładane, dostrojone, współgrające w uniwersalnej muzyce sfer niebieskich. Później przyszedł dysonans, błąd, wkradł się fałsz.  Przyszedł wróg Boga i Hanysów, pełzający przy ziemi, kuszący złudnymi profitami, zły „arcy-gorol” i wszystko popsuł. W ten sposób dobre „piyrwy” przekształciło się w zepsute „teroski” z chciwym bratem wyłudzającym od brata podpis zrzeczenia się praw do „bauplacu”. Zepsucie to zresztą może przybrać różnorakie oblicza, z czym zapoznają nas autorzy jednoaktówek. Konfrontacja prawdopodobnie najlepiej ukazana została w nagrodzonej sztuce „Kościołowe dzwiyże” Lidii Michalskiej, w której teraźniejszość ordynarnie i brutalnie ujawnia się w niszczącym zamyśle zamachu na kościelne drzwi i bezwzględnie występuje przeciwko temu co jest zastane i wydaje się trwałe. Powie ktoś: nieubłagana logika życia? Odpowiem: raczej istniejąca wśród nas logika bezmyślności i duchowego ubóstwa, objawiająca się w wyrzucaniu na śmietnik zabytkowej biblioteki, czy robieniu ogniska z pałacowych mebli. Ten rodzaj braku wrażliwości na traditio jest obecny niestety na Śląsku.

Jakie jest to idealistyczne śląskie „piyrwy”? Powiedzmy szczerze – to Śląsk tradycyjny, nieamputowany, niepocięty granicami, bez rany podzielonych rodzin. Ten ostatni temat powraca niejeden raz w „Bysuchu...”. Podzieleni na tych z Reichu i tych z Polski – tych którym „udało się”, i tych którzy okazali się „przegrani” ekonomicznie i społecznie. Można polemizować z prawdziwością tego poglądu, ale ukazuje on w swej podskórnej warstwie powszechne na Śląsku postrzeganie masowej emigracji z lat 70 i 80 jako zjawiska złego, niszczącego, psującego. Kto wie, czy zabliźnienie tej najświeższej rany nie powinno być najważniejszym dążeniem naszego śląskiego przebudzenia kulturowego.

Ciągle tęsknimy za „piyrwy”, ucieleśniające się w postaci Obersteigera, trzymanego w biksie Ritterkreuza, czy „objawionego” w Arkadii, w której nikt „niě bydzie godoł, wto jo je”. W jednoaktówce Grzegorza Sztolera „przed laubą rosły dwie jabłonki”, teoretycznie takie same jakie rosną przed altanką w wielkopolskim Żninie, bądź przed domem w podwarszawskim Milanówku. Wszystkie stroją się na Wielkanoc w kwieciste białe sukienki, radują złotymi owocami pełnymi słońca, dają wytchnienie w skwarne letnie dni. Jednak tych ze Żnina i Milanówka nie posadził Michna i nie zaszczepił Warzecha z Łagiewnik... W tym tkwi czarodziejska moc śląskiego „piyrwy”, że wskrzesza ludzi, którzy odeszli i miejsca których już nie ma.
Mój Śląsk to pamięć o ludziach, którzy mieszkają już tylko w fotografiach, a swojske nudle som nojlepsze, bo som swojske.  

„Mamo, wszystkim nom sie tam dobrze siedziało...” godo nostalgicznie Marysia w jednoaktówce „Lauba. Rozprawianie o tym, co minyło i sie już niy wroci”. I to jest właśnie instynktowny konserwatyzm Silesia nostalgica zawarty w „Bysuchu s Reichu”.     
Warto zbiór jednoaktówek uważnie przeczytać.

RyM