Strony

wtorek, 3 grudnia 2013

POP rasizm?


Miley Cyrus z czasów Hanahy Montany.
Ulubienica purytańskiej Ameryki
 prezentuje swój pierścionek czystości.
Jeśli cofniemy się o 20 lat wstecz i przyjrzymy się ówczesnej scenie muzyki popularnej, naszym oczom ukaże się ogromna różnorodność wykonywanej muzyki. W mediach funkcjonowały obok siebie Nirvana, Madonna, Sir Mix A-lot  i TLC (lista przebojów Billboardu z 1992 r.). Obecna ówcześnie różnorodność muzyki gdzieś w ciągu tych lat uleciała. Obecnie tworzone utwory pomimo tego, że prezentują odmienne gatunki muzyczne są do siebie łudząco podobne. Spowodowane jest to tym, że aktualnie zamiast tworzyć muzykę, produkuje się ją w kilku dużych korporacjach. Piosenki  są tak projektowane aby trafiły do jak największej liczby odbiorców w kluczowym dla przemysłu fonograficznego przedziale 12-34 lat. To dlatego zdecydowana ich większość traktuje o „imprezowaniu”, piciu i seksie. Utwór powinien być chwytliwy, dlatego nie może mieć zbyt złożonego tekstu i musi posiadać wpadający w ucho refren. Życie to zabawa, tak więc w teledyskach oglądamy jedynie pięknych i młodych podczas zabawy. To chyba wideoklipy są najwyrazistszym przykładem upadku muzyki popularnej. Próżno szukać obecnie teledysku, który opowiadałby jakąś historię, bo i teksty piosenek są tak prymitywne, że nie da się ich zilustrować czym innym, niż półnagimi tancerkami kręcącymi dupami podskakującymi wokół umięśnionych młodzieńców. W efekcie nawet utwory z różnych gatunków muzycznych niewiele się od siebie różnią.

Biorąc pod uwagę kierunek, w którym podąża sterowany przez specjalistów od marketingu rynek muzyczny dziwi mnie oburzenie jakie wywołał występ muzycznej porno-gwiazdki z USA Miley Cyrus na tegorocznym MTV Video Music Awards, gdzie półnaga gwiazda potrząsała energicznie tyłkiem przy kroczu partnerującego jej  kalifornijskiego wokalisty Robina Thicke. Wystarczy puścić, jakikolwiek kanał muzyczny na kilka minut, aby zorientować się, że naga panienka potrząsająca zadkiem to obecnie dominujący aspekt muzycznego show-biznesu zza Atlantyku (jeśli ktoś widział dziwaczny teledysk Miley Cyrus lub Robina Thicke to nie powinien być zdziwiony wykonanym  przedstawieniem).
Lorde
Od czasu do czasu do głównego nurtu przebija się jednak coś co przełamuje brudne fale. W ubiegłym roku była to ballada duetu Gotye i Kimbra (Somebody That I Used to Know), w tym roku jest to utwór 16 letniej nowozelandzkiej wokalistki Lorde „Royals”. Podobnie jak ubiegłoroczny hit Gotye, tak i teledysk wokalistki z Nowej Zelandii charakteryzuje się aurą tajemniczości, która daje nam poczucie obcowania z czymś nieuchwytnym, lecz równocześnie bliskim. Wideo nie atakuje nas tysiącem cięć, lecz spokojnie prezentuje kolejne ujęcia. Całość uderza swym minimalizmem w porównaniu do sieczki jaką karmi nas zazwyczaj MTV. Utwór początkowo chwalony za krytykę konsumpcjonizmu. Szybko sam spotkał się z krytyką. Piosenka nowozelandzkiej artystki okazała się – jak określiła to lewacka „inkwizycja” – „rasistowska”. O sprawie informowano ze szczytówmedialnego „Olimpu” CNN, lecz całą dyskusję zapoczątkował artykuł na prominentnym lewacko-feministycznymblogu. Zarzut postawiony młodej wokalistce rozpoczyna następujące intelektualne otwarcie rodem z podmiejskich slumsów: Holy. Shit. What did this white girl just say? (podkreślenie moje). Jak widać już sam początek zapowiada poziom kierowanych przeciw artystce zarzutów. Cała krytyka skupia się na następującym fragmencie utworu:
"Lubię o sobie myśleć jako o dziewczynie której nikt nie może mieć, na której nikt nie może położyć ręki. Nawet w moim wieku wiele dziewcząt stacza się, myślę, że zobowiązanie się do wstrzemięźliwości podejmowane przez dziewczyny jest wspaniałe." - deklarowała Cyrus
My friends and I – we’ve cracked the code.
We count our dollars on the train to the party.
And everyone who knows us knows that we’re fine with this,
We didn’t come from money.

But every song’s like gold teeth, grey goose, trippin’ in the bathroom.
Blood stains, ball gowns, trashin’ the hotel room,
We don’t care, we’re driving Cadillacs in our dreams.
But everybody’s like Cristal, Maybach, diamonds on your time piece.
Jet planes, islands, tigers on a gold leash
We don’t care, we aren’t caught up in your love affair



Namaszczona przez Disneya na następczynie
Miley Cyrus, Selena Gomez wiernie podąża
 śladem swej poprzedniczki (pierścionka
czystości też już nie nosi). Propagowane przez
 koncern wartości rodzinne, są
 jedynie modelem biznesowym.
W rzeczywistości medialny gigant swą wizją
 cukierkowego świata pełnego tolerancji,
prowadzi do rozkładu rodziny
 i tradycyjnych wartości.
Powyższy fragment  jest rasistowski, wyjaśnia amerykańska feministka, ponieważ wszyscy wiemy o kim ona śpiewa. To czarni raperzy mają przecież złote zęby, wożą się wielkimi limuzynami popijając szampana. I to by było na tyle. Nikt nie sili się na przedstawienie jakiegokolwiek kryterium, które by pozwoliło jasno określić co jest, a co nie jest rasistowskie. Na tej płynności pojęć bazuje przecież moralny terror politycznej poprawności. Liczy się tylko kontekst w jakim umieści naszą twórczość lewicowy intelektualista. W tym wypadku stwierdzono, że biała dziewczyna na zbyt wiele sobie pozwoliła. Potępia świat czarnego rapu, a przecież gdyby skupiła się na ganieniu ludzi w koszulkach polo na polach golfowych to wszystko byłoby w porządku. Mielibyśmy krytykę nierówności społecznych. A tak mamy: Holy. Shit. What did this white girl just say?
Gdy jednak damy sobie spokój z wywodami amerykańskich feministek, zignorujemy kolor skóry artystki, a zamiast wygrzebywać murzynów z wersów piosenki po prostu je ze zrozumieniem przeczytamy, wtedy okaże się, że piosenka jest wymierzona w wizję świata kreowaną przez wielkie medialne koncerny. Świata młodych, pięknych i bogatych. Świata pełnego blichtru i wiecznie się bawiących celebrytów, lecz równocześnie świata pustego i zdegenerowanego. Jak destrukcyjna jest to wizja możemy się przekonać oglądając ostatni film Sofii Coppoli „Bling Ring”. Zaprezentowano w nim świat nastolatek, goniących za stylem życia prezentowanym przez celebrytów. Reżyserka ukazuje nam wizję pokolenia czerpiącego wzorce z plotkarskich portali. Nastawionego na konsumpcję tu i teraz, pozbawionego wizji przyszłości i jakiegokolwiek celu. Bohaterowie filmu pożądają bogactwa dla niego samego, aby móc nim imponować. Tylko to się liczy. Obraz odmalowany przez Coppolę przeraża swą pustką i bezcelowością i to tą wizję odrzuca w swojej twórczości Lorde. Royals swą ascetyczną estetyką zdaje się krzyczeć: „Nie jesteśmy Miley Cyrus i nie chcemy nią być! To nie jest nasz świat!”

Günther Prien

Podobno "rasistowski"teledysk nowozelandzkiej wokalistki Lorde. 
Co jeszcze wymyślą lewackie sługusy międzynarodowych koncernów?