Strony

poniedziałek, 9 grudnia 2013

„Nigdy nie przestał wierzyć we Francję, ale nie wierzył w Republikę” – rozmowa z autorem biografii Roberta Brasillacha

Podobnie jak marszałek Petain, Robert Brasillach sądził, że gdy po zakończeniu wojny zostanie podpisany traktat pokojowy, Francja powinna znaleźć się po stronie zwycięzcy. Do 1942 roku zanosiło się raczej na zwycięstwo Niemiec, stąd Brasillach popierał Vichy, tym bardziej, że przystąpienie ZSRS do wojny stawało się – jak wtedy wielu myślało – ogromnym zagrożeniem, pociągającym za sobą ryzyko skomunizowania Europy – mówi w rozmowie Philippe d\'Hugues.


Zacznijmy od pytania dotyczącego młodości Roberta Brasillacha. W „Naszym przedwojniu” przedstawia on siebie samego jako człowieka młodego, nieco beztroskiego, trochę anarchizującego, bez większego szacunku dla moralnych autorytetów epoki. Ale już w tamtym okresie jego opcja polityczna na prawo była jasna. Jak było w rzeczywistości? Robert Brasillach wydaje się być w ciągu całego swego życia, człowiekiem przywiązanym do zasadniczych wartości cywilizacji zachodniej… Czy mógłby Pan powiedzieć polskim czytelnikom jak wyglądało przed rokiem 1940 prawdziwe oblicze Roberta Brasillacha, o tyle oczywiście, o ile można dziś to zrekonstruować.
Do 1936 r. polityczne zaangażowanie Roberta Brasillacha było czymś pobocznym. W piśmie „L’Action française” prowadził dział poświęcony wyłącznie literaturze. W „Revue universelle”, która była przeglądem bliskim duchowi Maurrasa (dyrektorem pisma był Jacques Bainville, a później, po jego śmierci w 1936 r. naczelnym został Henri Massis) publikował artykuły o teatrze i o kinie. Zamieścił tam też nieliczne recenzje, np. o powieści „Przeminęło z wiatrem”. Tak samo literackie artykuły dawał pismom takim jak „Gringoire”, „Mesures” czy „La Nouvelle RevueFrançaise”!  Pisywał i do innych pism, tym razem zajmujących się tylko zagadnieniami literackimi. Napisał wtedy swe pierwsze powieści oraz „Historię kina”. Polityce przyglądał się raczej mimochodem, ale to zmieniło się  w 1936 r., a to w związku z dwoma wydarzeniami. Chodzi mi o wojnę domową w Hiszpanii i o Front Ludowy, który przejął władzę we Francji. Wreszcie, po tym jak w roku 1937 objął kierownictwo tygodnika „Je Suis Partout”, jego prawicowa orientacja uległa wzmocnieniu. Z dobrym skutkiem kontynuował twórczość literacką; wszedł jednak w spory polityczne epoki i coraz bardziej zapamiętale zwalczał lewicę. Francuskiej lewicy, będącej wtedy u władzy, zarzucał politykę rozbrajania Francji przy jednoczesnej woli wojny z Niemcami. W trakcie wojny domowej w Hiszpanii szybko opowiedział się po stronie generała Franco i nacjonalistów. Uczynił więc wybór podobny do tego, jaki uczynił Charles Maurras, a także wszyscy zwolennicy i przyjaciele Mistrza Charlesa. Ta postawa zaowocowała „Historią wojny w Hiszpanii”, którą napisał wespół z Maurycym Bardèchem i opublikował w 1939 roku. Już wcześniej, we współpracy z Henri Massisem zrelacjonował oblężenie Alcazaru. W 1939 roku, natychmiast po wypowiedzeniu wojny w następstwie najazdu na Polskę został zmobilizowany i skierowany na front. Był oficerem w stopniu porucznika. W czerwcu 1940 dostał się do niewoli i był więziony w oflagu, w Niemczech, aż do lutego 1941. W trakcie pobytu w oflagu pogłębił swąwrogą wobec ustroju republikańskiego postawęsądząc, że to ustrój  republikański doprowadził Francję do katastrofy.
Niektórzy badacze podtrzymują tezę, że Robert Brasillach zaczął spoglądać w stronę zagranicy, że zwrócił się ku faszyzmom, głównie włoskiemu i niemieckiemu, również belgijskiemu, dlatego, iż zdał sobie sprawę z tego, że Francja zawsze pozostanie „nieprzemakalna od wewnątrz” dla ruchów politycznych tego typu. Nie wierzył we Francję… Czy zgadza się Pan z takim widzeniem sprawy?
Robert Brasillach nigdy nie przestał wierzyć we Francję. To właśnie dlatego w 1944 r. odmówił opuszczenia Francji, aby schronić się za granicą. Natomiast jako konsekwentny zwolennik Maurrasa, nigdy nie uwierzył w Republikę i życzył Francji silnego, nawet wręcz autorytarnego rządu. Zwrócił się ku obcym wzorom, ponieważ sceptycznie odnosił się do możliwości odnowienia monarchii, na co czekał Charles Maurras. Nie tyle spoglądał w kierunku Niemiec, które wcale go nie pociągały (z wyjątkiem ich polityki młodzieżowej) ani nawet Włoch, których słabość dostrzegał, co raczej w kierunku Hiszpanii Franco, która była bliższa jego ideałowi, czy nawet w kierunku Portugalii Salazara. Robert Brasillach nigdy nie zaatakował Marszałka Pétaina i aż do końca pozostał mu wierny, żałując przy tym, że Jego podeszły wiek (nie mówiąc już o okolicznościach) przeszkodził mu w odegraniu bardziej energicznej roli, roli francuskiego Caudillo. Co do tego ostatniego faktu, nawet jeśli niekiedy dawał to do zrozumienia, nigdy nie zdecydował się na wydrukowanie tej opinii. Ale za to był o wiele bardziej surowy dla otoczenia marszałka i o tym wielokrotnie pisał, atakując takiego czy innego ministra.
W Polsce niewielu ludzie wie, że Robert Brasillach był obecny w Katyniu, w trakcie ekshumacji ciał polskich oficerów, którzy tam zostali pochowani. Robert Brasillach mówił o tym w radio; był osobą towarzyszącą ambasadorowi de Brinon. W jakich okolicznościach Niemcy zaproponowali Robertowi Brasillachowi, żeby tam się udał?
Można przypuszczać, że Robert Brasillach został wybrany, żeby towarzyszyć ambasadorowi de Brinonw podróży, która ich w końcu zawiodła do Katynia, dzięki zajmowanemu przez siebie stanowisku naczelnego największego paryskiego dziennika „Je Suis Partout”.To dawało bowiem  nadzieję na największy rozgłosprzyszłemu reportażowi, na który z jego strony liczono. No i tak zresztą się stało. Niezapomniany tekst opublikowany został po powrocie pisarza do Francji w lipcu 1943. Jest bardzo prawdopodobne, że to samambasador de Brinonzglosil kandydaturęBrasillacha. Niemcy nie dysponowali nikim innym i to istotnie Robert Brasillach był w tej roli najlepszy. Można było również pomyśleć o Drieu La Rochelle, ale ten ostatni nie dysponował aż tak potężną trybuną, jak Robert Brasillach.
Robert Brasillach jest dziś postrzegany jako antysemita i kolaborant hitlerowskich Niemiec. Jak Pan zapewne wie, sprawa okupacji niemieckiej widziana jest w Polsce inaczej niż we Francji. Czy mógłby Pan powiedzieć polskim czytelnikom kilka słów na ten temat?
Podobnie jak marszałek Pétain, Robert Brasillach sądził, że gdy po zakończeniu wojny zostanie podpisany traktat pokojowy, Francja powinna znaleźć się po stronie zwycięzcy. Do listopada 1942 r. zanosiło się raczej na zwycięstwo Niemiec, stąd polityka współpracy z nimi proponowana przez rząd, który miał siedzibę w Vichy. Brasillach popierał tą politykę, tym bardziej, że przystąpienie ZSRS do wojny stawało się – jak wtedy wielu myślało – ogromnym zagrożeniem, pociągającym za sobą ryzyko skomunizowania Europy. Po anglo-amerykańskim desancie we francuskiej Afryce północnej (Maroko i Algeria), a później we Włoszech klęska Niemiec wydała się prawdopodobna. Robert Brasillach przestał wtedy wierzyć w użyteczność aktywnej kolaboracji i opuścił  „Je Suis Partout”.Tylko, że teraz oddziały niemieckie okupowały już całą Francję i z Niemcami trzeba było postępować ostrożnie po to, żeby uchronić ludność cywilną przed represjami z ich strony. Ta praktyka ostrożnościwobec Niemców potwierdzona została przez i tak zbyt wiele niewinnych ofiar. W tym samym czasie członkowie komunistycznego ruchu oporu rozumowali całkiem przeciwnie, a to dlatego, iż mieli nadzieję na doprowadzenie do wybuchu powstania ludowego we Francji. Nie stało się tak. Lud nie rozpoczął powstania. Był osłabiony rozmiarem niesamowitej katastrofy z 1940 r. i jej następstwami. Osłabiła go nieobecność w kraju prawie dwóch milionów jeńców wojennych. Tylko bardzo nieliczni, odważni młodzi ludzie (najczęściej źle dowodzeni) porwali się na nierówną walkę, której inwazja w Normandii z czerwca 1944 r. nadała a posteriori sens. Jeżeli zaś chodzi o antysemityzm pisarza... Nie był toantysemityzm nazistowski czy biologiczny rasizm wraz z charakterystyczną  dla III Rzeszy całą pseudo-naukową otoczką- ten  był mu obcy.
Jego antysemityzm miał ten sam charakter, co antysemityzm Maurassa i czerpał z afery Dreyfusa, której był późnym pokłosiem. To był „antysemityzm państwowy”. Przyznawał Żydom obywatelstwo w specyficznej formie – taką była przecież polityka Vichy w 1940 roku. Ten typ antysemityzmu popadł w zapomnienie po zakończeniu I wojny światowej. Pojawił się ponownie w momencie Frontu Ludowego i łączył się także z atakami na szefa Frontu, Léona Bluma. Zaczął się zresztą odradzać trochę wcześniej przy okazji serii skandali finansowych, takich jak sprawa Stawiskiego, słynnego oszusta pochodzenia żydowskiego, wspólnika skorumpowanych ministrόw,który nie miał nic wspólnego z czarującym awanturnikiem, w którego wcielił się Belmondo w czysto fantazyjnym filmie Alaina Resnais.
Surowe prawodawstwo, którym Vichy pozbawiało Żydów praw (możliwe było uzyskanie zwolnień) nie pociągało za sobą jednak ani masakr ani planów eksterminacji, a to, co działo się w hitlerowskich obozach koncentracyjnych nie było we Francji znane przed 1945 rokiem. Zresztą już w 1938 r. Robert Brasillach napisał w swej gazecie: „ani pogromów, ani prześladowań” i precyzował „nie jesteśmy rasistami”.
Robert Brasillach padł ofiarą czystek po Wyzwoleniu. Czy zgodzi się Pan z twierdzeniem, że gdyby nie było ich we Francji w 1944 r., to Robert Brasillach byłby dziś traktowany jak zwykły pisarz, jak wielu innych, a nie osoba, która odniosła moralne zwycięstwo? [został skazany na karę śmierci za kolaborację w procesie, który uznano nie tylko w środowiskach bliskich Brasillachowi co najmniej nierzetelny. Jego ułaskawienia przez gen. de Gaulle'a domagali się tacy pisarze jak Albert Camus, Paul Vallery, Colette. Bez skutku.]
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Lucien Rebatet i inni, którzy uniknęli rozstrzelania, opublikowali po wojnie wielkie dzieła, ale stali się ofiarami zmowy milczenia i nigdy nie byli już w stanie odnieść poważniejszego sukcesu i powrócić na pierwszy plan. Bez wątpienia Robert Brasillach byłby skonfrontowany z podobnymi trudnościami. Jest prawdą, że śmierć napisała mu legendę, ale jest dziś mniej czytany niż dwadzieścia lat temu, a jego książki stały się trudno dostępne. Tymczasem Céline czy Drieu La Rochelle są regularnie wznawiani. Czystki we Francji po II wojnie światowej zostały najpierw zorganizowane przez partię komunistyczną. Tyczy się to szczególnie czystek wśród ludzi pióra, gdyż komunistom chodziło o wycięcie prawicowej inteligencji, która zwalczała Front Ludowy, jego dziennikarzy i intelektualistów. Do „czyszczenia” przyłączyli się również różni kiepscy pisarze, którzy szczęśliwszym od nich kolegom po piórze po prostu zazdrościli powodzenia. To dlatego szybko od tego procederu odłączyli się wielcy twórcy, którzy go na początku popierali. Z „oczyszczenia” wyłączyli się szybko François Mauriac, Jean Paulharn czy troszkę później Albert Camus. Ale pomimo to pisarze, których umieszczono na listach proskrypcyjnych (np. Paul Morand, Jacques Chardonne czy André Fraigneau) mieli olbrzymie trudności z odzyskaniem reputacji i pozycji, które wcześniej były ich udziałem.
Jak widzi Pan przyszłość recepcji literackiej Roberta Brasillacha we Francji i w świecie francuskojęzycznym?
Trudne to pytanie, gdyż nie tylko przeszkody ideologiczne tu działają. Są również mody – one też odgrywają rolę. Nazwiska takich wielkich jak Barrès, Larbaud, Alain-Fournier, Jules Romain, Monttherlant popadły w niesprawiedliwe zapomnienie. Ale to może się zmienić i tak z całą pewnością sanie się w przypadku Roberta Brasillacha i kilku innych…
Prawie siedemdziesiąt lat upłynęło od 1945 roku. A jednak… spuścizna Roberta Brasillacha jest coraz bardziej znana. „Les poèmes de Fresnes” sprzedają się jak świeże bułeczki. Jak Pan tłumaczy tę wzrastającą popularność pisarza?
Twórczość Roberta Brasillacha coraz bardziej znana? Nie jestem tego pewien. Jego nazwisko – tak. Co do jego książek – nie myślę. Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu jego książki były bardziej czytane we Francji niż dziś, głównie poezje czy eseje. „Historia kina” – jedno z jego największych sukcesów księgarskich, swego rodzaju klasyk, nie był wznawiany już od ponad czterdziestu lat. „Les poèmes de Fresnes” stale posiadają wiernych i ciągle nowych czytelników,ale powiedzieć, żesprzedają się jak świeże bułeczki… Myślę, że to jest z lekka przesadzone. Za to książki o Robercie Brasillachu („za” lub „przeciw”), takie jak np. praca Pani Anne Brassié, moja książka czy książka Alice Kaplan, stale znajdują pokaźną liczbę czytelników.

Rozmawiał Antoine Ratnik


Philippe d'Hugues jest krytykiem i historykiem kina, dyrektorem programowym prawicowej rozgłośni Radio-Courtoisie. Pełnił funkcje doradcy technicznego w Narodowym Centrum Kina (CNC) i kierownika paryskiego Muzeum Sztuki Współczesnej Palais de Tokyo. Współpracował z licznymi gazetami i czasopismami (Cahiers du cinéma, CinémAction, Commentaire, Ecrits de Paris, Nouvelle Revue d'histoire, Le Figaro itd.).  Biografia Roberta Brasillacha ukazała się nakładem wydawnictwa Templum Novum.

Źródło: Portal Arcana