Nojlepsze som swojske nudle w
rosole. Nikt się tymu niy sprzeciwi – ani pan Grzegorz, specjalista od slonski
kuchni z katowickiego szynku Old Fashioned, ani kożdo Frau co zupy warzi
naprowdy, a niy ze sklepowy tytki. Czymu tak już jes na tym świecie, tego niy
wiedzom nojmondrzejsi. Niy majom do tego nic, ani konserwanty, ani jajca w
proszku. Jes z tymi nudlami tak jak z miesionczkiym frelki kery pszajesz – to nic,
że piegowato; to nic, że świdrato; to nic, że szczyrbato. Jes i tak nojpikniejszo
na cołkim świecie.
Zamiast nudli w rosole w ręce
czytelników trafiła pod koniec roku niewielkich rozmiarów książeczka, która
prawdopodobnie utonie w świątecznym „lotaniu po sklepach” za polskim karpiem na
ślonsko Wilijo. A byłoby szkoda, bo z nudlami łączy ją o wiele więcej niż się
może wydawać. Jest swojska. „Ukulano” na domowym stole.
„Bysuch s Reichu”, wydany przez
Imago Public Relations i Instytucję Kultury Katowice – Miasto Ogrodów stanowi
efekt końcowy ubiegłorocznego konkursu na śląską jednoaktówkę. Książeczka
zawiera dziesięć krótkich sztuk poświęconych śląskiej tematyce i napisanych po
Śląsku. Jest to kawał dobrej roboty wykonanej przez początkujących
dramatopisarzy. Dodajmy, roboty już nagrodzonej i wyróżnionej.
Tęsknota zapisana została w
śląskiej duszy. Widać to od pierwszej do ostatniej strony „Bysuchu s Reichu”. Tęsknota jakże odmienna w swoim charakterze
od angielskiego longing czy znaczenia
rosyjskiego słowa тоска. Nie ma w niej
ani londyńskiej mgły odcinającej człowieka od niewidocznej za plecami
przeszłości, by rzucić go, za jego skwapliwym przyzwoleniem, w wiecznie głodną
paszczę konsumpcyjnego Molocha. Nie ma w niej też odbierającego nadzieję
bezkresu pokrytego karłowatymi brzozami, umieszczającego człowieka w
niezmiennej anonimowej teraźniejszości (mniej lub bardziej luksusowego
bydlęcego wagonu) bez wczoraj i bez jutro. Nie ma w niej również wierzb
płaczących i Żelazowej Woli.
W śląskiej duszy pobrzmiewa silne przekonanie o wyjątkowości
miejsca, czasu i doniosłości swojego chwilowego trwania na ziemi, które w
groteskowy sposób przedstawił Ernst Jünger w postaci pyszałkowatego
górnośląskiego kaprala, co chwila pouczającego niemieckich „Goroli” o cudach
zostawionych w matczynej ziemi.
Przesada?
Ślązak tęskni nie tyle za abstrakcyjną
ojczyzną, kulturowym trybem życia (karbinadlami, skatym, grubom i hołdami), czy
poziomem bytowania, tęskni za konkretnymi i unikalnymi miejscami i ludźmi, jak
Eichendorff wychwalający i doceniający w swoich wierszach wspaniałości obczyzny
a zarazem wspominający z tęsknotą szum raciborskich lasów i rozłąkę z matką,
braćmi i przyjaciółmi. Tęsknimy za czarodziejskim światem zaklętym w słowie
„piyrwy”, wypowiadanym z nabożnością przez kolejne pokolenia starzikow i babć. Bo
„piyrwy” wszystko było idealnie poukładane, dostrojone, współgrające w
uniwersalnej muzyce sfer niebieskich. Później przyszedł dysonans, błąd, wkradł
się fałsz. Przyszedł wróg Boga i
Hanysów, pełzający przy ziemi, kuszący złudnymi profitami, zły „arcy-gorol” i
wszystko popsuł. W ten sposób dobre „piyrwy” przekształciło się w zepsute
„teroski” z chciwym bratem wyłudzającym od brata podpis zrzeczenia się praw do
„bauplacu”. Zepsucie to zresztą może przybrać różnorakie oblicza, z czym
zapoznają nas autorzy jednoaktówek. Konfrontacja prawdopodobnie najlepiej ukazana
została w nagrodzonej sztuce „Kościołowe dzwiyże” Lidii Michalskiej, w której
teraźniejszość ordynarnie i brutalnie ujawnia się w niszczącym zamyśle zamachu
na kościelne drzwi i bezwzględnie występuje przeciwko temu co jest zastane i
wydaje się trwałe. Powie ktoś: nieubłagana logika życia? Odpowiem: raczej istniejąca
wśród nas logika bezmyślności i duchowego ubóstwa, objawiająca się w wyrzucaniu
na śmietnik zabytkowej biblioteki, czy robieniu ogniska z pałacowych mebli. Ten
rodzaj braku wrażliwości na traditio
jest obecny niestety na Śląsku.
Jakie jest to idealistyczne
śląskie „piyrwy”? Powiedzmy szczerze – to Śląsk tradycyjny, nieamputowany,
niepocięty granicami, bez rany podzielonych rodzin. Ten ostatni temat powraca
niejeden raz w „Bysuchu...”. Podzieleni na tych z Reichu i tych z Polski – tych
którym „udało się”, i tych którzy okazali się „przegrani” ekonomicznie i
społecznie. Można polemizować z prawdziwością tego poglądu, ale ukazuje on w swej
podskórnej warstwie powszechne na Śląsku postrzeganie masowej emigracji z lat
70 i 80 jako zjawiska złego, niszczącego, psującego. Kto wie, czy zabliźnienie
tej najświeższej rany nie powinno być najważniejszym dążeniem naszego śląskiego
przebudzenia kulturowego.
Ciągle tęsknimy za „piyrwy”,
ucieleśniające się w postaci Obersteigera, trzymanego w biksie Ritterkreuza,
czy „objawionego” w Arkadii, w której nikt „niě bydzie godoł, wto jo je”. W
jednoaktówce Grzegorza Sztolera „przed laubą rosły dwie jabłonki”, teoretycznie
takie same jakie rosną przed altanką w wielkopolskim Żninie, bądź przed domem w
podwarszawskim Milanówku. Wszystkie stroją się na Wielkanoc w kwieciste białe sukienki,
radują złotymi owocami pełnymi słońca, dają wytchnienie w skwarne letnie dni.
Jednak tych ze Żnina i Milanówka nie posadził Michna i nie zaszczepił Warzecha
z Łagiewnik... W tym tkwi czarodziejska moc śląskiego „piyrwy”, że wskrzesza
ludzi, którzy odeszli i miejsca których już nie ma.
Mój Śląsk to pamięć o ludziach,
którzy mieszkają już tylko w fotografiach, a swojske nudle som nojlepsze, bo
som swojske.
„Mamo, wszystkim nom sie tam
dobrze siedziało...” godo nostalgicznie Marysia w jednoaktówce „Lauba. Rozprawianie
o tym, co minyło i sie już niy wroci”. I to jest właśnie instynktowny konserwatyzm
Silesia nostalgica zawarty w „Bysuchu s Reichu”.
Warto zbiór jednoaktówek uważnie przeczytać.
RyM