Miley Cyrus z czasów Hanahy Montany. Ulubienica purytańskiej Ameryki prezentuje swój pierścionek czystości. |
Jeśli cofniemy się o 20
lat wstecz i przyjrzymy się ówczesnej scenie muzyki popularnej, naszym oczom
ukaże się ogromna różnorodność wykonywanej muzyki. W mediach funkcjonowały obok
siebie Nirvana, Madonna, Sir Mix A-lot i
TLC (lista przebojów Billboardu z 1992 r.). Obecna
ówcześnie różnorodność muzyki gdzieś w ciągu tych lat uleciała. Obecnie
tworzone utwory pomimo tego, że prezentują odmienne gatunki muzyczne są do
siebie łudząco podobne. Spowodowane jest to tym, że aktualnie zamiast tworzyć
muzykę, produkuje się ją w kilku dużych korporacjach. Piosenki są tak projektowane aby trafiły do jak
największej liczby odbiorców w kluczowym dla przemysłu fonograficznego
przedziale 12-34 lat. To dlatego zdecydowana ich większość traktuje o „imprezowaniu”,
piciu i seksie. Utwór powinien być chwytliwy, dlatego nie może mieć zbyt
złożonego tekstu i musi posiadać wpadający w ucho refren. Życie to zabawa, tak
więc w teledyskach oglądamy jedynie pięknych i młodych podczas zabawy. To chyba
wideoklipy są najwyrazistszym przykładem upadku muzyki popularnej. Próżno szukać
obecnie teledysku, który opowiadałby jakąś historię, bo i teksty piosenek są
tak prymitywne, że nie da się ich zilustrować czym innym, niż półnagimi
tancerkami kręcącymi dupami podskakującymi wokół umięśnionych młodzieńców. W
efekcie nawet utwory z różnych gatunków muzycznych niewiele się od siebie
różnią.
Biorąc pod uwagę
kierunek, w którym podąża sterowany przez specjalistów od marketingu rynek
muzyczny dziwi mnie oburzenie jakie wywołał występ muzycznej porno-gwiazdki z
USA Miley Cyrus na tegorocznym MTV Video Music Awards, gdzie półnaga gwiazda
potrząsała energicznie tyłkiem przy kroczu partnerującego jej kalifornijskiego wokalisty Robina Thicke. Wystarczy
puścić, jakikolwiek kanał muzyczny na kilka minut, aby zorientować się, że naga
panienka potrząsająca zadkiem to obecnie dominujący aspekt muzycznego
show-biznesu zza Atlantyku (jeśli ktoś widział dziwaczny teledysk Miley Cyrus lub Robina Thicke to nie powinien być zdziwiony wykonanym przedstawieniem).
Lorde |
Od czasu do czasu do
głównego nurtu przebija się jednak coś co przełamuje brudne fale. W ubiegłym
roku była to ballada duetu Gotye i Kimbra (Somebody That I Used to Know),
w tym roku jest to utwór 16 letniej nowozelandzkiej wokalistki Lorde „Royals”.
Podobnie jak ubiegłoroczny hit Gotye, tak i teledysk wokalistki z Nowej
Zelandii charakteryzuje się aurą tajemniczości, która daje nam poczucie
obcowania z czymś nieuchwytnym, lecz równocześnie bliskim. Wideo nie atakuje
nas tysiącem cięć, lecz spokojnie prezentuje kolejne ujęcia. Całość uderza swym
minimalizmem w porównaniu do sieczki jaką karmi nas zazwyczaj MTV. Utwór
początkowo chwalony za krytykę konsumpcjonizmu. Szybko sam spotkał się z
krytyką. Piosenka nowozelandzkiej artystki okazała się – jak określiła to
lewacka „inkwizycja” – „rasistowska”. O sprawie informowano ze szczytówmedialnego „Olimpu” CNN, lecz
całą dyskusję zapoczątkował artykuł na prominentnym lewacko-feministycznymblogu.
Zarzut postawiony młodej wokalistce rozpoczyna następujące intelektualne
otwarcie rodem z podmiejskich slumsów: Holy.
Shit. What did this white
girl just say? (podkreślenie
moje). Jak widać już sam początek zapowiada poziom kierowanych przeciw artystce
zarzutów. Cała krytyka skupia się na następującym fragmencie utworu:
"Lubię o sobie myśleć jako o dziewczynie której nikt nie może mieć, na której nikt nie może położyć ręki. Nawet w moim wieku wiele dziewcząt stacza się, myślę, że zobowiązanie się do wstrzemięźliwości podejmowane przez dziewczyny jest wspaniałe." - deklarowała Cyrus |
We count our dollars on the train to the party.
And everyone who knows us knows that we’re fine with this,
We didn’t come from money.
But every song’s like gold teeth, grey goose, trippin’ in the bathroom.
Blood stains, ball gowns, trashin’ the hotel room,
We don’t care, we’re driving Cadillacs in our dreams.
But everybody’s like Cristal, Maybach, diamonds on your time piece.
Jet planes, islands, tigers on a gold leash
We don’t care, we aren’t caught up in your love affair
Powyższy fragment jest rasistowski, wyjaśnia amerykańska
feministka, ponieważ wszyscy wiemy o kim ona śpiewa. To czarni raperzy mają przecież
złote zęby, wożą się wielkimi limuzynami popijając szampana. I to by było na
tyle. Nikt nie sili się na przedstawienie jakiegokolwiek kryterium, które by
pozwoliło jasno określić co jest, a co nie jest rasistowskie. Na tej płynności
pojęć bazuje przecież moralny terror politycznej poprawności. Liczy się tylko kontekst
w jakim umieści naszą twórczość lewicowy intelektualista. W tym wypadku
stwierdzono, że biała dziewczyna na zbyt wiele sobie pozwoliła. Potępia świat
czarnego rapu, a przecież gdyby skupiła się na ganieniu ludzi w koszulkach polo
na polach golfowych to wszystko byłoby w porządku. Mielibyśmy krytykę
nierówności społecznych. A tak mamy: Holy.
Shit. What did this white girl just say?
Gdy jednak damy sobie spokój z wywodami
amerykańskich feministek, zignorujemy kolor skóry artystki, a zamiast
wygrzebywać murzynów z wersów piosenki po prostu je ze zrozumieniem przeczytamy,
wtedy okaże się, że piosenka jest wymierzona w wizję świata kreowaną przez wielkie
medialne koncerny. Świata młodych, pięknych i bogatych. Świata pełnego blichtru
i wiecznie się bawiących celebrytów, lecz równocześnie świata pustego i
zdegenerowanego. Jak destrukcyjna jest to wizja możemy się przekonać oglądając
ostatni film Sofii Coppoli „Bling Ring”. Zaprezentowano w nim świat nastolatek,
goniących za stylem życia prezentowanym przez celebrytów. Reżyserka ukazuje nam
wizję pokolenia czerpiącego wzorce z plotkarskich portali. Nastawionego na
konsumpcję tu i teraz, pozbawionego wizji przyszłości i jakiegokolwiek celu.
Bohaterowie filmu pożądają bogactwa dla niego samego, aby móc nim imponować.
Tylko to się liczy. Obraz odmalowany przez Coppolę przeraża swą pustką i
bezcelowością i to tą wizję odrzuca w swojej twórczości Lorde. Royals swą ascetyczną estetyką zdaje się
krzyczeć: „Nie jesteśmy Miley Cyrus i nie chcemy nią być! To nie jest nasz
świat!”
Günther Prien
Podobno "rasistowski"teledysk nowozelandzkiej wokalistki Lorde.
Co jeszcze wymyślą lewackie sługusy międzynarodowych koncernów?