Federalna Służba Migracyjna Rosji
podała swoje oficjalne dane dotyczące ubiegłego roku. W podsumowaniu
konferencji prasowej szefa FSM Konstantina Romodanowskiego, komentowanej przez
reżimowy „The Moscow Times”,
czytamy, że w 2011 roku prawie 14 milionów imigrantów osiedliło się na terenie
Rosji. Wśród nich blisko 10 milionów stanowili obywatele Wspólnoty
Niepodległych Państw: ok. 2,7 miliona obywatele Ukrainy, 2 miliony obywatele
Uzbekistanu, niespełna 1,5 miliona obywatele Kazachstanu i ok. 1 miliona obywatele
Tadżykistanu. Emigranci z Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanu czy Kirgizji łącznie
stanowili ok. 2 miliony nowych cudzoziemców na terenie Federacji Rosyjskiej.
Pytania dziennikarzy dotyczące rozbieżności w cyfrach podawanych przez FSM nie
znalazły dostatecznego wyjaśnienia. Z 14 milionów imigrantów, którzy wjechali
do Rosji legalnie w ubiegłym roku, władze potrafią wyliczyć niespełna 10
milionów. Co z resztą?
Jest mało prawdopodobny
scenariusz napływu 4 milionów nielegalnych cudzoziemców do Rosji. Statystyki
rosyjskie podają, że w 2011 roku odnotowano na terenie Rosji 220 tysięcy
nielegalnych uchodźców i bezpaństwowców. Nie można ustalić dokładnie czasu ich
przybycia. Połowa z nich jednak w ubiegłym roku opuściła Rosję dobrowolnie,
została deportowana lub pociągnięta do odpowiedzialności karnej i
administracyjnej za łamanie prawa.
Istotnym elementem konferencji
prasowej było przedstawienie planowanych zmian w rosyjskich przepisach
imigracyjnych. Wśród nich na czoło wysuwają się następujące propozycje: zwiększenie
do 10 lat więzienia kary za organizowanie nielegalnej imigracji do Rosji,
pięcioletnie pozbawienie prawa do wjazdu na teren Rosji dla osoby łamiącej
rosyjskie prawo imigracyjne oraz obowiązkowy egzamin z języka rosyjskiego dla
osób ubiegających się o pracę na terenie kraju. Projekty te nie są nowe,
zostały już przedstawione w styczniu przez premiera Władimira Putina na
spotkaniu z władzami Federalnej Służby Migracyjnej i stanowią element
budowanego nowego wizerunku Putinowskich rządów dozujących społeczeństwu w
odpowiednich dawkach strach przed obcymi i „otwartość rosyjskiej ojczyzny”.
Uwagę rzeczywiście należy skupić
na tym, czego Romodanowski nie powiedział.
Rosyjskie problemy z nielegalną i
legalną imigracją nie są nowym elementem politycznym. W trakcie rosyjskiej
„wojny z terroryzmem” Kreml posługiwał się cynicznie problematyką imigracyjną,
budując wśród Rosjan poczucie zagrożenia kaukaskimi przybyszami.
Tym razem przyczyna leży w
krótkowzrocznej rosyjskiej polityce dalekowschodniej. Kremlowscy politycy
znajdują się w szachu w związku z wieloletnią niekontrolowaną imigracją chińską
w obszarze syberyjskim. Przez ostatnie lata była ona na rękę Rosji w związku z
finansowymi profitami, jakie przynosiła eksploatacja dalekowschodnich złóż
przez chińskich gastarbeiterów. Długo ignorowano alarmistyczne wypowiedzi
demografów, ostrzegających przed „chińskim podbojem” Syberii. Dziś wiadomo, że
demografowie mieli rację. Tyle że dla rządzącej Rosją ekipy ekonomiczny i
polityczny kierunek „na Chiny” jest niemożliwy do zastąpienia żadną
alternatywą. Putinowi pozostało kokietowanie rosyjskiego społeczeństwa
(okazującego jawną niechęć chińskim przybyszom), wprowadzaniem
administracyjnych restrykcji imigracyjnych. Z drugiej strony, ekonomiczne i
polityczne interesy wymuszają na Kremlu zatajanie szczegółów zwartych w umowach
rosyjsko-chińskich. Nie mówi się głośno o ilości napływających do Rosji
robotnikach chińskich i nie mówi się głośno o rozmiarach wpływów chińskich na
rosyjskim Dalekim Wschodzie.
Kilka lat temu na obszarze
rosyjskiego Dalekiego Wschodu pracowało legalnie i stale ok. 2 milionów
Chińczyków. Obszarowi Syberii odpowiadała w tym samym czasie 200-tysięczna
chińska populacja zatrudniona w rosyjskim przemyśle. Analitycy już wtedy
zwracali uwagę rosyjskich polityków na przepaść demograficzną po obu stronach
granicy, która w przyszłości, przy niestabilnym rosyjskim przyroście
naturalnym, zakończyć się musiała katastrofą. Po stronie rosyjskiej obszar
przygraniczny tzw. „długiej granicy” z Chinami zamieszkiwany był w 2006 roku
przez 5 milionów ludzi (w 1991 roku zamieszkiwało go 9 milionów ludzi!). Po
stronie chińskiej odpowiada mu populacja 100 milionów Chińczyków,
zdeterminowanych w poprawie swoich warunków bytowych. Nadzieją dla tych ludzi
było i jest wyrwanie się z obszarów zacofanego rolnictwa i zatrudnienie w
rosyjskim przemyśle, który nie jest w stanie sobie poradzić bez robotników
„made in China”. Rosyjski polityk reżimowej „Zjednoczonej Rosji” Siergiej
Markow stwierdził w 2010 roku dla „ISN Security Watch”: „Jest wielki strach, że
demograficznie osłabiona Rosja nie będzie już w stanie kontrolować bogatych w
surowce naturalne i strategicznie niezbędnych bezkresów Syberii, jeśli mają one
ulec wyludnieniu. Z miliardem Chińczyków siedzących po drugiej stronie granicy,
indywidualnie głodnych ziemi i kolektywnie w pilnej potrzebie bogactw
naturalnych, jest to dla nas wielkim powodem do niepokoju” (źródło ).
Nie da się już dziś ukryć, że
ekonomicznie obszar Dalekiego Wschodu Rosji został odcięty od Moskwy, na co już
w 2006 roku zwracał uwagę Bertil Lintner na łamach „Asia Times” w artykule „TheChinese are coming... to Russia”. Niemalże cała wymiana handlowa dokonuje się pomiędzy Władywostokiem a
Pekinem przy pominięciu Moskwy, przyglądającej się temu bezradnie. Chińskie
towary wyparły całkowicie produkcję rosyjską, podczas gdy wydobywane surowce w
całości pochłaniane są przez chińskiego Behemota. W obwodzie amurskim
obowiązuje nadal kalendarz gregoriański wraz z moskiewskim zestawem świąt
państwowych, ale już w 2006 roku największym świętem na tym obszarze był
chiński Nowy Rok. Jeśli ktoś w Azji jest mocarstwem, to wypada zauważyć, że nie
jest nim już Rosja.
Chińczycy swojego podboju
dokonują dyskretnie. Nie widać ich na ulicach Władywostoku i innych
dalekowschodnich miast. Pracują za jedną trzecią rosyjskiej pensji, żyją
skromnie w specjalnych mieszkalnych sektorach zakładów przemysłowych, ale co
drugi z nich nie ma zamiaru już nigdy wracać do Chin.
Stawiam na Chiny! Te tajemnicze 4
miliony imigrantów w obszarze Federacji Rosyjskiej, o których nie chciał rozmawiać
szef Federalnej Służby Migracyjnej Rosji z dziennikarzami, to chińscy robotnicy
ściągnięci do pracy na Dalekim Wschodzie. Już w 2001 roku Instytut Dalekiego
Wschodu Rosyjskiej Akademii Nauk w opublikowanym raporcie prognozował, że przy
zmniejszającej się w dramatyczny sposób liczbie obywateli Rosji deficyt siły
roboczej na obszarze Dalekiego Wschodu w roku 2010/2011 wyniesie 5 milionów
osób. W 2010 roku chińska agencja Xinhua popełniła niedyskrecję, informując, że
Chińska Republika Ludowa dokonała zakupu w tzw. Kraju Chabarowskim i Żydowskim
Okręgu Autonomicznym ponad 426 tysięcy hektarów ziemi na potrzeby osadnictwa
przemysłowego, powodując panikę wśród rosyjskiego społeczeństwa. Mer
Władywostoku został zmuszony do dementowania pogłosek o wydzierżawieniu na
okres 75 lat połowy miasta Chińczykom. Medialne balony próbne wypuszczane przez
Rosjan i Chińczyków pokazują z jednej strony desperację Moskwy, która musi za
wszelką cenę utrzymać poprawne stosunki polityczne i gospodarcze z Pekinem i
nie utracić poparcia społeczeństwa, a z drugiej strony wielkie (i... miejmy
nadzieję... nierealne, zważywszy na nieubłaganą demografię!!!) apetyty
chińskie. W podsumowującym ubiegły rok raporcie ONZ Rosja uplasowała się na
drugim miejscu po USA jako kraj otwarty na imigrację zarobkową. Fakty te
pośrednio potwierdzają chiński trop 4 milionów.
W czasach komuny popularny „wic”
kończył się sentencjonalnym stwierdzeniem podsumowującym werdykt
sprawiedliwości dziejowej: „Na granicy polsko-chińskiej spokój”. Dziś puenta
dowcipu posiada inne znaczenie.
Ale, kto wie, być może ten los
dotyczy także Polski? Wszak Chińczyk u bram Łodzi i Warszawy! A na Górnym
Śląsku antychińska „penicylina” ekonomiczna prosto z Indii.