Z Księgi Przyjaciół
Gdzie po raz pierwszy zakręcają schody
Na drugie piętro, popatrzyłem w dół,
Ten sam kształt zobaczyłem okręcony wokół
Poręczy, wśród oparów smrodu,
Walczący z diabłem schodów, który przybrał
Dwuznaczną twarz nadziei i zawodu.
Kiedy wziąłem do
ręki zbiór esejów „Poeta rozmawia z filozofem” Adama Zagajewskiego przypomniało
mi się spotkanie z poetą, w którym uczestniczyłem w Katowicach (a to prawie
rocznica!) w styczniu 2006 roku. Zagajewski w czasie spotkania czytał wiersze z
tomiku „Anteny”, okraszając je swoimi uwagami. Przebijała z utworów melancholia
i nostalgia („Brama”, „Pani od dykcji”), a może cioranowski „strach” (tak, tak,
to chyba strach!) przed upływem czasu. „Poezja nie wymaga żadnych wyjaśnień” –
stwierdzał raz za razem. To prawda. Ale... To chyba tylko pobożne życzenie
poetów, przekonanych o tym, że wobec świata poezja sama się obroni. Po
niezwykle interesujących rozważaniach na temat procesu powstawania poezji, jako
wyrazu stanu oszołomienia światem – olśnienia, następuje zawsze dramatyczny
moment konfrontacji z brakiem wrażliwości, głupotą i złośliwością. Przyszedł
czas na konfrontację poety z przekonaną o swojej mocy opinią „ludu”
zaściełającego szczelnie podbite aksamitem fotele. Moje wielokrotne obserwacje
znajdują kolejne potwierdzenie. Zadający pytania pochodzą zawsze z dwóch
odrębnych szczepów indiańskich. Pierwsi, przybyli aby zerwać z pokrytej siwizną
skroni skalp. Zadają pytanie, choć zależy im nie na odpowiedzi, ale na
upokorzeniu, zniszczeniu i wdeptaniu w ziemię domniemanego szkodnika. Jegomość
wywijając trzymaną w ręce gazetą, peroruje zarzucając poecie zdradę narodową,
„korowskie” korzenie, kosmopolityzm. Czekałem na zwieńczenie tej kanonady w
postaci wypomnienia poecie lektoratu partyjnego, ale brakło panu przygotowania
i oddechu. Pytanie nie padło. Prawdopodobnie przekonany, że skalp już spoczywa
w jego ręce, a zmiażdżony wróg ojczyzny leży przywalony ołowiem nawały
artyleryjskiej godnej marszałka Bonnala. Drudzy Indianie przyszli na spotkanie
po to aby dać wyraz swojemu nic nie znaczącemu istnieniu. „Zadaję pytanie więc
jestem”. Pewna obszerna pani, w zwyczajowy sposób tego plemienia rozpoczyna
pytanie od długiej tyrady otwieranej zawsze tym samym kluczem wiolinowym –
„ja”. A więc dowiadujemy się wszyscy, że w czasie swojej podróży z Zurychu
do... cholera wie jakiej Lozanny czy Genewy, czytała w szwajcarskiej gazecie
artykuł na temat przeciekawej książki dobrze zapowiadającego się – a więc
nikomu nie znanego – pisarza, czy intelektualisty – chorwackiego, greckiego czy
też mołdawskiego. Oczywiście poeta został poproszony o komentarz. Czego? Nikt
się nie dowiedział, czy chodziło o skomentowanie cytatu z gazety, warunków
podróży szwajcarskimi liniami lotniczymi, czy może o zalety wynikające z
podróżowania... Warte zapamiętania okazało się tylko jedno pytanie: czego
Zagajewski nie lubi w poezji amatorskiej. A nie lubi wielu rzeczy – braku
zakorzenienia poetyckiego, braku dojrzałości estetycznej, braku odpowiedniego
narcyzmu. Miałem wtedy wrażenie, że to pytanie było zastawioną pułapką, w którą
Zagajewski dał się złapać, umykając w przeciwną stronę pięknej i celnej puenty
swego eseju „Przeciw poezji”. Bo, czy istnieje podział na poezję „amatorską” i
..... „profesjonalną”? „zawodową”? „nieamatorską”? Kim był zatem Dante, albo
Eliot? Poetą amatorem, amatorem poezji, czy poetą?
Urzędnik bankowy
Eliot pisał w 1929 roku, że istnieje „prawdziwa poezja”, przemawiająca do nas
zanim jeszcze zrozumiemy głęboki sens słów. Ezra Pond, włóczęga znający kilka
języków martwych i niepotrzebnych już do żadnych operacji handlowych, ostrzegał
(!), że poezja rodzi się z niemożności wewnętrznego zniesienia ciszy i
milczenia. Tym różni się poezja od rymowanek na temat wiosennych kwiatków.
Otrzymałem wpis
Zagajewskiego do mojego egzemplarza „Obrony żarliwości”. Bez specjalnej
satysfakcji, ale z poczuciem dawno przeczuwanej sympatii, która pojawiła się
wraz z przeczytaniem napisanej przez niego przestrogi: „Ci, co hołdują
dialogiczności i lubią szum przenośnych komputerów, nie będą walczyli z bronią
w ręku”. Bawi mnie często jego skrywana, pełna zakłopotania fascynacja
„podejrzanymi pisarzami”: Hofmannstahlem, Cioranem, Jüngerem, Bennem, czy
Gomezem Davilą. Zdaje się wtedy wmawiać czytelnikowi: „Tak. Palę... Ale, nie
zaciągam się!”
Moja sympatia do
twórczości Zagajewskiego jest jak najbardziej uzasadniona, tkwi bowiem w
adoracji wewnętrznej samotności. Lubię go za obserwację z wyższego piętra. Za
przypomnienie platońskiego metaxu,
będącego kwintesencją człowieczeństwa, polegającego na harmonijnym połączeniu i
przenikaniu się „ziemi” i „nieba” – świata zmysłowego z światem idei. Cenię, za
od dawna przyjęty dystans wobec wszechobecnej barykady, zza której ciężko
dojrzeć nie tylko horyzont (owe miejsce zetknięcia się wysokiego z płaskim),
ale i sąsiedniego podwórka. Za obserwację z okna, z którego widać więcej, niż z
płaskiej perspektywy prawego czy lewego trotuaru. Okno Zagajewskiego nie jest
co prawda moim oknem, bo liberalizm jest dla mnie kłamstwem, które nie
stanowiło nigdy prawdziwej alternatywy wobec społecznego zła. Jest jednym z
tych bożków, którzy nie żądają krwi, ale chętnie biorą i ciało i duszę. Zawsze
i dla każdego czai się pokusa szukania ratunku w prostocie wędzidła... Czy
jednak warto?...
Gdzie po raz pierwszy zakręcają schody
Na trzecie piętro, było okno jak figa brzuchate –
Za krzakiem głogu i pasterską chatą
Barczysta postać w błękit i w zieleń ubrana
Maj czarowała na antycznym flecie.
Słodkie są włosy rozwiane, włosy brązowe
rozwiane na wargach,
Bez i brązowe włosy;
Roztargnienie, muzyka fletu, kroki myśli idące
na trzecie piętro
Dźwięczą i nikną na nowo,
Siła ponad rozpaczą i nadzieją, pnie się na
trzecie piętro.
19 stycznia 2010 r.
RyM
Fragment: T.S. Eliot, Środa popielcowa. III, 96-116. Tłum.
Krzysztof Boczkowski. [w:] Thomas Stearns Eliot, Poezje wybrane. Warszawa 1991.