Anke Van dermeersch |
Prawicowy Blok Flamandzki (Vlaams
Belang) należy do organizacji zachodnioeuropejskich najbardziej konsekwentnych
w obronie etnicznej tożsamości Europy. O ile narodowe partie
zachodnioeuropejskie toną w liberalnym bełkocie, budując swój wizerunek w
oparciu o zmienne sondaże wyborcze, to partia Filipa Dewintera uparcie
podkreśla prawdę, że meczety nie pasują do europejskiego krajobrazu, a
muzułmanie lepiej wyglądają na tle palm daktylowych i wielbłądów niż antwerpskich
kamieniczek. Lewica i liberalna kamaryla nienawidzi Vlaams Belang, starając się
partię zdyskredytować, ośmieszyć, oskarżyć o separatyzm, faszyzm, rasizm i
ksenofobię. Jedno jest pewne Flamandowie są bardziej zdecydowani w obronie etnicznego
oblicza Europy niż np. francuski Front Narodowy.
Niedawny zamach w Tuluzie wywołał
falę oburzenia przelewającą się przez Europę zachodnią. Liberalne media utonęły
w dywagacjach na temat fundamentalizmu islamskiego, antysemityzmu
muzułmańskiego i podobnych strachów na wróble spędzających sen z powiek
wyborcom o „wyważonych i umiarkowanych poglądach”. Liderka Vlaams Belang,
senator Anke Van dermeersch na swoim blogu wskazuje na fakty przemilczane
przez oficjalną liberalną propagandę.
Zdaniem prawicowych analityków
flamandzkich, przemawiających ustami atrakcyjnej pani senator, islamski
terrorysta Muhamed Merah odpowiedzialny za zamordowanie 7 osób w trakcie
swojego zbrodniczego działania we Francji nie działał w pojedynkę. O tym zresztą
poinformowały już europejskie media. Pewnym jest, że był on członkiem
muzułmańskiej organizacji Forsane Alizza (Wojownicy Chwały), która podlegała
obserwacji francuskich służb specjalnych i została ostatnio rozbita. Dla flamandzkich regionalistów (nacjonalistów?)
niepokojący jest fakt ścisłego powiązania działalności francuskiej Forsane
Alizza z radykalnie islamistyczną organizacją Sharia4Belgium, której liderem
jest Fouad Belkacem. Występuje nie tylko pełna zgodność postulatów tych
organizacji: wprowadzenie w Europie szariatu, nakaz przestrzegania kobiecego
stroju muzułmańskiego, czy powołanie kalifatu europejskiego, ale szereg
wspólnych akcji, które łatwo spostrzec analizując materiały zamieszczone w
internecie. Wspólne demonstracje, wywiady, spotkania.
Niektóre działania były sprzężone
z doskonale zorganizowaną i posiadającą bardzo dobre zaplecze materialne
organizacją brytyjską Sharia4UK, z którą islamiści belgijscy i francuscy
zorganizowali manifestację „Wspólnie bronimy islamu w Paryżu”.
9 kwietnia 2011 roku obie
organizacje manifestowały w Brukseli pod hasłem wprowadzenia przepisów prawa koranicznego w czasie której wznosiłyflagę dżihadu, będącą oficjalnym muzułmańskim wypowiedzeniem wojny.
Anke Van dermeersch nie
pozostawia wątpliwości: „Jak długo nasze władze tolerują a nawet ułatwiają
działanie radykalnym islamistom, nasi obywatele są narażeni na takie same
zbrodnicze akty, jakie widzieliśmy we Francji. Fundamentalistyczny islam,
promowany przez Sharia4Belgium, który usprawiedliwia takie działania w imię
dżihadu, zagraża nam dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek. Grupa ta kierowana
przez Abu Imrana lub Fouada Belkacem, nie tylko utrzymuje bliskie stosunki z
islamskimi mordercami z Forsane Alizza, ale promuje dokładnie taki sam system
islamskich „wartości”, zawierający się w jednym słowie: szariat”.
W podobnym tonie utrzymana jest
wypowiedz lidera Vlaams Belang Filipa Dewintera, który przypomina, że belgijscy
islamiści utrzymują bardzo bliskie kontakty ze swoimi francuskojęzycznymi
kolegami. Jego zdaniem, styl polityczny Sharia4Belgium zgadza się w 100
procentach z grupą Muhameda Meraha. Dewinter stwierdził: „W celu ochrony
naszego kraju przed dżihadystami dokonującymi zbrodni, wspieranymi przez
fundamentalistów islamskich i opierających się na tradycyjnym modelu
islamskiego szariatu, organizacja Sharia4Belgium powinna zostać natychmiast
zlikwidowana. Natomiast lider organizacji islamistycznej Fouad Belkacem jak
najszybciej usunięty z europejskiej ziemi!”.
Uwagę przykuwa również inna
inicjatywa wojowniczej flamandzkiej pani senator, uderzająca w czuły punkt islamskiego
„systemu wartości”.
Akcja społeczna zdobyła już serca
wielu flamandzkich (i walońskich też!) kobiet. Spotkała się również z atakami
wściekłości muzułmańskich organizacji religijnych i społecznych. Sprawa w sumie
jest prosta i polega na wprowadzeniu norm europejskich w obszar muzułmańskich
małżeństw w Belgii. „Ani dziwka, ani niewolnica” głosi tytuł książki napisanej
przez Anke Van dermeersch, dając impuls do powstania inicjatywy społecznej
„Flamandzkie kobiety przeciwko islamizacji”. Wywiad na ten temat zamieścił
Vlaams Belang Magazine w numerze marcowym z tego roku.
Senator zapytana o pozycję
kobiety w świecie islamskim, który my postrzegamy zewnętrznie tylko jako nakaz
specyficznego ubioru, akcentuje, że ubiór jest tylko oznaką traktowania kobiety
w kulturze muzułmańskiej. Określenie marginalizacja pozycji kobiety jest
eufemizmem, ponieważ islam opiera się na głębokim społecznym upośledzeniu
kobiety. To nie jest tylko podległość kobiety mężczyźnie, jaką powierzchownie
można przypisać również kulturze europejskiej, to jest wyrastające z Koranu
traktowanie kobiety jako istoty ubezwłasnowolnionej i niedojrzałej
(niedorozwiniętej) do decydowania o sobie. Muzułmańskie kobiety nie posiadają
prawa do wielu rzeczy, które dla nas w Europie wydają się podstawowymi naszymi
prawami. Anke Van dermeersch podaje jako przykład wyrastający z szariatu zakaz
dziedziczenia przez kobiety, nie posiadają również prawa do edukacji, nie mają
możliwości dochodzenia swoich praw w sytuacji odrzucenia w małżeństwie, nie
mają prawa do obrony w obrębie małżeństwa. W książce pani senator udowadnia, że
nie można tego tolerować nawet jeśli takie nadużycia w Europie maja miejsce w
sferze prywatnej. Dodajmy, to jest właśnie wykorzystywane skutecznie przez
pozostający w ofensywie islam.
Vlaams Belang niejednokrotnie
oskarżano o mizoginizm, rasizm i fundamentalizm chrześcijański. Anke Van
dermeersch nie ma złudzeń, że cały ten arsenał zostanie uruchomiony (no, może
bez epitetu „mizogini”) przez lewicowe media, ponieważ nie są one
zainteresowane rozwiązaniem tego problemu. One za ten nabrzmiały problem
przecież odpowiadają! Zapytana o
sytuację islamu w Belgii na tle Londynu, w którym islamiści oficjalnie
wprowadzili szariat w niektórych dzielnicach, autorka książki przestrzega, żeby
nie popadać w triumfalizm. Szariatu oficjalnie w Belgii nie ma, ale w Anglii
czy Kanadzie, jeszcze kilkanaście lat temu wprowadzenie koranicznego prawa
byłoby nie do pomyślenia, a teraz jest faktem. Liderka flamandzkich
nacjonalistów zwraca uwagę, że brak kamieniowanych kobiet nie znaczy, że nie ma
widocznego wpływu szariatu na belgijskie prawodawstwo. Widzi je przede
wszystkim w obszarze prawa spadkowego, które od dawna jest – dodajmy – obszarem
dywersyjnych działań lewicy. „Prawo islamskie jest już respektowane w naszym
kraju, ale nie jest jeszcze widoczne na powierzchni” – stwierdza Anke Van
dermmersch.
Nowa kampania społeczna wzbudza
coraz większe zainteresowanie. Jest ona pokłosiem napisanej książki i efektem
inicjatywy kilku kobiet (m.in. jednej z córek Filipa Dewintera), dzięki którym
powabna kobieta w burce pojawiła się na belgijskich bilbordach. Akcja
skierowana jest dla młodych europejskich dziewczyn, aby nie dały się zwieść
baśniom z tysiąca i jednej nocy o tolerancyjnym i sympatycznym islamie. Za
noszonymi kwefami i burkami stoją aranżowane małżeństwa, poligamia i inne
rzeczy, których nie widać na pierwszy rzut oka.
Dzięki
akcji bilbordowej pojawiła się już nowa inicjatywa: „Flamandzkie kobiety
przeciw islamizacji”, a za nią kolejna „Flamandzkie miasta przeciw
islamizacji”. Chodzi o stworzenie szerokiego frontu walki z islamizacją Europy.
Najpierw tu we Flandrii, później w reszcie kontynentu. Anke Van dermmersch
zaprasza na stronę internetową akcji:
Opracował Otto Kreczmar