czwartek, 7 czerwca 2012

Mistrzostwa zapięte na ostatni guzik z płaszcza Rzeczpospolitej


Adamiakowa w akcji! EuroCepeliada 2012? 

Chińczycy się uwinęli. Cały kraj zakwitł biało-czerwonymi gadżetami, rozdawanymi półdarmo w supermarketach. Zaczyna się festiwal konsumpcyjno-patriotycznych uniesień. Potem będzie czas na kaca... i wzajemne wytykanie palcami – kto spieprzył...
Wszystko istotnie gotowe. Wiadomo już, kiedy autostrady zostaną otwarte. Wiadomo już, kto zastąpi trenera Smudę po przegranych mistrzostwach. Wiadomo już, że Polska drużyna celebrytów wyjdzie z grupy. Wiadomo też, gdzie będą największe europejskie targowiska.


Ekipa się spisała. Stadionowi chuligani pozamykani, pomimo wykazywanej rewolucyjnej czujności wobec kolejno następujących prowokacji. Metro wysiadło w stolicy i kibice Polonii musieli fatygować się pieszo na ul. Łazienkowską, aby oglądać grę swojej drużyny. Ktoś „zapomniał” poinformować kibiców Lecha o zakazie wstępu na stadion „Serbii” Warszawa, w trakcie trwania manifestacji zwolenników „Radia Maryja”. Przypadki i przypadeczki, których wiele można wymienić.

Jeśli coś nie wyjdzie, to wiadomo, kto jest winny. Zagraniczne media, psujące wizerunek Polski, szkalujące polskie społeczeństwo i ukazujące w krzywym zwierciadle nieliczne i sympatyczne polskie wady narodowe. Bo największą zaletą Polaków jest dobre samopoczucie wynikające z solidnego wykonania roboty.
Żółty bije Czarnego…
 Biały bije „czarnego”…
 Czarny bije czarnego…
 Wykopmy rasizm ze stadionów!
Wszystkie kolory czarne są piękne!!!   

Zanim usłyszymy pierwszy gwizdek, przedstawiamy wyszperany w antykwariacie artykuł z 1937 roku, zamieszczony w redagowanym przez Juliana Babińskiego i Jerzego Brauna skrajnie prawicowym tygodniku „Merkuryusz Polski Ordynaryiny” (nr 42/1937), który trąci naftaliną, ale zawiera kilka cennych spostrzeżeń. (Pomijamy alegoryczność tekstu, w którym prawdziwym tematem są zawiłe relacje społeczne związane z działalnością lewicowej Ligi Praw Człowieka).
„Manewry stadionowe” ultrasów mają długą tradycję, sięgającą przedwojnia. Polski Związek Piłki Nożnej nigdy nie cieszył się prestiżem i już dawniej służył jako wdzięczny temat do pisania kabaretowych tekstów. A co najważniejsze, rozgrywki ligowe były niejednokrotnie bardziej interesujące na trybunach niż na piłkarskiej murawie. I tak już chyba pozostanie.     
  
Wyzłośliwiec



DO RĄK WŁASNYCH
JWIELMOŻNEGO PANA PREZESA
Polskiego Związku Piłki Nożnej
W Warszawie

            Szanowny P. Prezesie, nie będziemy ukrywali, że pisząc ten osobliwy list, czujemy lekkie zażenowanie. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy pojęcia o sporcie. Za naszych młodzieńczych czasów wychowanie fizyczne polegało na luźnych igrzyskach pod gołym niebem, bez klubów, bez boisk i, co najważniejsze, bez sędziowskiego nadzoru. Teraz, jak to widać z gazet, nad każdym meczem czuwa sędzia.
            Otóż Szanowny Panie Prezesie, ośmielamy się wystąpić w obronie owych sędziów. Natchnęła nas do tego notatka, znaleziona w „Słowie Pomorskim” z dwudziestego pierwszego października. Przytaczamy ją w całości:
            „Częstochowskie boiska sportowe były ubiegłej niedzieli widownią ordynarnych bójek, które miały miejsce aż na 3 boiskach. Na meczu Częstochówka – Turyści publiczność obiła sędziego, którego musiała ratować policja. Na meczu Skra – Sarmacja jeden z graczy Sarmacji pobił sędziego, w czym pomogła publiczność, wtargnąwszy na boisko. Sędzia uratował się ucieczką. Podczas meczu klubów K. S. M. P. – Victoria na boisku rozpoczęły walkę dwie grupy publiczności, wzajemnie się masakrując. Wszystkich tych meczów nie dokończono.”
            Krótka, lapidarna notatka, lecz ileż w niej treści! Coś nas za serca ścisnęło, gdyśmy ją przeczytali. Panie Prezesie, pomyślmy o ochronie tych niewinnych istot, o ochronie sędziów sportowych. Jeżeli troszczymy się o konie dorożkarskie, jeżeli istnieje liga, której członkowie nie pozwalają być pierwszej lepszej chabety, to czemu nie ma ligi przyjaciół sędziów sportowych?
            Dlaczego po meczu piłki nożnej pozwala się bić sędziego? Czy nie udałoby się ulżyć ich doli?
            Nie znamy się na sporcie i dlatego tak śmiało piszemy. Ale, im bardziej się wczytujemy w wiadomość z Częstochowy, tym większe nas ogarnia przerażenie. Bo jeżeli w Częstochowie jedna niedziela daje w plonie trzech poturbowanych sędziów, to mecze niedzielne w Warszawie dają przypuszczalnie trzydziestu, albo czterdziestu.
            Kto ad nimi czuwa, kto ich leczy, kto dba o tych biedaków? Czy pomyślano o założeniu specjalnego szpitala dla sędziów sportowych? Dlaczego Polskie Radio nie urządza dla nich pogadanek? Dlaczego na ulicach nie sprzedaje się znaczków, nie robi się zbiórki na opiekę nad sędziami?
            To są, Panie Prezesie, takie drobne uwagi i pytania, które same się cisną pod pióro. Nasz projekt ochrony sędziów sportowych jest poważniejszy. Występujemy z gotowym planem.
             Ponieważ sędziów się bije, i inaczej nie może być, ulżyjmy doli tych nieszczęsnych przez utworzenie FOSS (Fundusz Opancerzenia Sędziów Sportowych).
            Pomysł nasz jest prosty. Każdego sędziego, na 15 minut przed meczem piłki nożnej, trzeba ubrać w pancerz, szyszak, przyłbicę naramienniki, nagolenniki i rękawice metalowe. Innymi słowy, trzeba go umieścić w kompletnej zbroi, któryby go zabezpieczała przed ciosami.
            Tak wystrojony, sędzia będzie mógł spokojnie sprawować swe obowiązki bez narażania zdrowia i życia. Jeżeli publiczność lub gracze zechcą go bić, to nic mu już nie zrobią. Nad całością sędziego będzie czuwał FOSS.
            Nasz projekt niewiele byłby wart, gdybyśmy nie pomyśleli o szczegółach. Oto kilka niezbędnych uzupełnień:
1)      Zbroja powinna być zamykana na kluczyk, aby gracze nie mogli jej ściągnąć z sędziego. Najlepsze wydają nam się zamki patentowane Yale. Dlatego najlepsze, że trudno na poczekaniu dorobić wytrych, a gdyby zaczęto coś majstrować i dopasowywać, to zdąży się przeszkodzić.
2)      Zapasowy klucz powinien leżeć w kasie pancernej Polskiego Związku Piłki Nożnej w Warszawie, a drugi kluczyk, będący w użyciu, zaraz po zamknięciu sędziego zbroi trzeba zanieść do najbliższego komisariatu i oddać za pokwitowaniem panu Pleno Titulo dyżurnemu przodownikowi Policji Państwowej.
3)      Należy baczyć, aby gracze nie przynosili na boisko młotów, kilofów, pilników, „raków” kasiarskich, butli z tlenem itd., gdyż przedmioty te mogłyby być użyte do wyłuskania sędziego ze zbroi lub do rozkucia łańcucha (o czym piszemy niżej).
4)      Gwizdek sędziowski powinien być wlutowany w przyłbicę, aby sędzia mógł dmuchać bez wysiłku.
5)      Przez cały czas trwania meczu, sędzia musi być przybity do pala na łańcuchu. W tym celu założy mu się na nogę, tuż nad kostką, obrączkę metalową odpowiedniej średnicy. Łańcuch powinien mieć długość co najmniej 50 metrów. Chodzi o to, aby sędzia mógł biegać i aby go gracze nie porwali i nie rzucili do Wisły (vide supra), albo nie upiekli na stosie.
6)      Niezależnie od wyników meczu, w dni świąteczne wolno będzie bić sędziów (opancerzonych) kijami, laskami, parasolami, kamieniami wagi do 1 i pół kg, butelkami, grudami ziemi (bez ograniczenia wagi), pompkami do rowerów. Jednakże bicie jednego sędziego nie może trwać dłużej niż 10 minut. Należy zabronić chwytania sędziów na arkan i podkadzania dymem. Nie wolno zatykać gwizdka sędziowskiego korkiem, woskiem, plasteliną itp.
7)      Najpóźniej w pół godziny po meczu należy odebrać kluczyk z komisariatu Policji Państwowej i wypuścić sędziego ze zbroi.
*
      Tak wygląda, Szanowny Panie Prezesie, nasz projekt ochrony sędziów sportowych. My tylko rzucamy myśl, wykonaniem zajmie się FOSS. Na zakończenie spieszymy jeszcze dodać, że dla ulżenia sędziom, pancerze warto robić nie ze stali, lecz z duraluminium, jak zeppeliny. Jeżeli zeppelin fruwa, to sędzia będzie mógł wyprawiać wszelkie hopki na boisku.
      Nasz pomysł, Szanowny Panie Prezesie, ma tę dobrą stronę, że nie pozbawia meczów największej atrakcji, jaką jest bicie sędziów, i jednocześnie daje tym pożałowania godnym istotom lepsze widoki na przyszłość.
„Merkuryusz Polski Ordynaryiny” (nr 42/1937)