środa, 25 stycznia 2012

Trzy powszechne prawa Spenglera

Oswald Spengler
Historiozof Oswald Spengler, autor monumentalnego dzieła „Der Untergang des Abandlandes”  (wyd. pol. „Zmierzch Zachodu”) zawarł w nim wiele celnych – choć mało znanych – spostrzeżeń. Rozpatrując kwestię kryzysu cywilizacji i obumierania kultur zauważył, że pierwszym widomym znakiem schyłkowości jest nieobecność strachu przed brakiem męskiego potomka; zjawisko to pojawiło się w XIX stuleciu w obrębie europejskich mieszczańskich rodzin. Nieobecność strachu przed brakiem męskiego potomka to nieobecność strachu przed niemożnością zachowania ciągłości rodziny, przed syndromem „pustej kołyski”, zwiastujący przyzwolenie na cichą śmierć. Spenglerowska uwaga nie odnosi się zresztą tylko do wymiaru rodziny czy rodu, ale każdej ludzkiej wspólnoty politycznej i kulturowej – narodu, języka, grupy etnicznej, kultury i cywilizacji. Narody nie upadają poprzez złe rządy lub wojny, ale umierają, ponieważ dokonały wyboru pomiędzy przyjemną teraźniejszością a niepewną przyszłością. Giną powoli przez wynoszenie egoizmu jednostkowego „ja” ponad obowiązki względem zbiorowości.
Specjaliści oceniają, że w 2050 r. na każdego Włocha w wieku produkcyjnym będzie przypadać dwóch emerytów. W ciągu najbliższych 200 lat liczba Niemców zmniejszy się o 98%! Czy te groźby się ziszczą? Czy będą dotyczyły również języka polskiego, niemieckiego, czeskiego czy śląskiego, zależy tylko od nas. Czy Europa przerodzi się w kontynent starców, przepowiadane przez Kapuścińskiego „muzeum ludzkości”? Czy stoimy w obliczu demograficznej zapaści i cichego podboju dokonanego przez pozaeuropejskich imigrantów?  Odpowiedzi można poszukiwać w opublikowanym przez „Asia Times” interesującym tekście Davida P. Goldmana pt. „The Fifth Horseman of the Apocalypse” („Piąty jeździec Apokalipsy”), będącym fragmentem jego książki „How Civilizations Die” („Jak umierają cywilizacje”).

Globalna zapaść

Problem zapaści demograficznej wbrew pozorom nie dotyczy tylko obszaru europejskiego, ale spędza sen z oczu także rosyjskim analitykom oraz islamskim przywódcom z Bliskiego Wschodu. Zjawisko jeszcze do niedawna pomijane milczeniem przez „światłych” lewicujących politologów i „poprawnych politycznie” polityków okazuje się problemem globalnym. Badania wskazują na katastrofalny wręcz spadek współczynnika urodzeń w wielu miejscach kuli ziemskiej, a w ostatnim okresie także w świecie muzułmańskim. Pod koniec tego stulecia może on osiągnąć współczynnik wielokrotnie niższy od europejskiego.
Wydawało nam się – pisze David Goldman – że Europa stoi na skraju przepaści bliskiej najgorszych prognoz rozpowszechnianych przez Zielonych. Zdaniem lewicy proces niszczenia środowiska oraz emisja dwutlenku węgla mogą zostać powstrzymane tylko przez wprowadzenie chińskich norm kontroli urodzeń, popieranych gorliwie przez ONZ. Okazuje się, że niekoniecznie. Wskaźnik urodzeń osiągnął tak niski poziom w państwach wysoko rozwiniętych, że w niedalekiej przyszłości nie jest możliwe zachowanie normalnej wymiany pokoleń na rynku pracy, która gwarantuje utrzymanie wysokiego poziomu życia, normalnego funkcjonowania systemu emerytalnego i opieki medycznej.
Jednak najbardziej szokujące okazują się analizy dotyczące sytuacji demograficznej w krajach muzułmańskich, których tradycyjna struktura społeczna jest o wiele bardziej krucha niż technokratyczna konstrukcja społeczeństw europejskich. Współczynniki demograficzne w krajach muzułmańskich są najniższe od kiedykolwiek odnotowanych. Przykładowo przeciętna irańska kobieta w wieku 30 lat, pochodząca z tradycyjnej ośmioosobowej rodziny, wyda na świat nie więcej niż jedno, a najwyżej dwoje dzieci. Jest to zjawisko powszechne w Iranie, ale w Turcji czy Algierii wcale nie jest lepiej. Goldman pisze: „W połowie tego stulecia pas krajów muzułmańskich od Maroka po Iran stanie się wyludniony tak jak Europa”. Dodajmy do tego, że efekt demograficznej bomby zegarowej w świecie islamskim będzie posiadał zwielokrotnioną siłę wybuchu. Olbrzymia nadwyżka starców będących na utrzymaniu młodych Irańczyków, Egipcjan, Libijczyków czy Algierczyków będzie utrzymywana przez ekonomię, której wydajność wynosi jedną dziesiątą wydajności gospodarki europejskiej. Bieda, nędza i zapaść. Ta analiza, zdaniem amerykańskiego publicysty Nowej Prawicy, wskazuje też na inne negatywne zjawiska. Przede wszystkim na zwiększenie się zagrożenia ze strony radykalnego islamu, dla którego wrogiem może okazać się (a już widać symptomy!) również własna społeczność i własna kultura. Rozpacz i brak nadziei może popchnąć ekstremistów do działań desperackich i samobójczych w skali globalnej.

Pierwsze powszechne prawo Spenglera

Współczesna politologia okazuje się niezdolna do analizy konsekwencji zapaści demograficznej. Tu nie rządzi racjonalna kalkulacja, wyrachowany interes czy długofalowe planowanie: przed nami otwiera się dżungla irracjonalnych wyborów politycznych, wrogości pozbawionej kalkulacji i nowych „egzotycznych” sojuszów. Powracamy do ignorowanych spostrzeżeń Oswalda Spenglera – jednostka i zbiorowość znajdująca się na krawędzi śmierci nie posiada „racjonalnie zdefiniowanych interesów”.  Goldman nazywa tę konstatację pierwszym powszechnym prawem Spenglera.   
Konwencjonalne analizy geopolityczne ignorują aspekt demograficzny, koncentrując się na takich czynnikach jak terytorium, złoża surowców mineralnych czy dostępne technologie. Przekłada się to na brak prognoz dotyczących reakcji społeczeństw znajdujących się w obliczu demograficznej samozagłady. Koncepcje geopolityczne, nawet jeśli obejmują aspekty demograficzne, ignorują kwestie świadomości demograficznej ludzi. Pomijają milczeniem tak istotny czynnik, jakim jest chęć wydania na świat kolejnej generacji, kontynuującej tradycję i dziedzictwo poprzednich pokoleń.        
Wstrząs demograficzny, związany z drastycznym spadkiem populacji w Europie, USA, Chinach i na Bliskim Wschodzie, zdaniem Goldmana będzie kluczowym czynnikiem polityki tego wieku. Czeka nas stulecie niepokojów społecznych, zamieszek i wojen. Kto wie, czy ludy stojące na skraju przepaści nie zdecydują się na opisane przez Spenglera zejście z areny w blasku chwały? Kto wie, czy np. wstępujący w fazę schyłku, gnicia i degeneracji populacyjnej Iran nie zdecyduje się na ostatnią wojnę w celu zaznaczenia swego miejsca w historii? Nikomu nie udało się jeszcze racjonalnie wyjaśnić, dlaczego niektóre kraje decydowały się na wojnę, która z góry była skazana na przegraną, czego najlepszym przykładem jest Japonia w latach 30 i 40 XX wieku. Dlaczego rzucano się w odmęty konfliktów zbrojnych, które nie posiadały żadnych racjonalnych argumentów strategicznych i nie broniły niczyich żywotnych interesów. Nikt nie zgłębił jeszcze zależności pomiędzy dekadencją kultur i cywilizacji a wykazywaną przez nie tendencją do autodestrukcji. Problem, zdaniem Goldmana częściowo leży w arbitralnym uznaniu oświeceniowych norm racjonalności za powszechnie obowiązujące na świecie.
Mężczyzna, który w średnim wieku likwiduje swoją polisę ubezpieczeniową i szasta pieniędzmi na lewo i prawo, jest traktowany jak utracjusz. Jeśli jednak wiemy, że jest nieuleczalnie chory, pozostało mu niewiele lat życia oraz nie posiada spadkobierców, to wówczas jego zachowanie traktujemy jako w pełni uzasadnione. Zbiorowości ludzkie dotykają zjawiska społeczne, które możemy traktować jak śmiertelne dla jednostek choroby. W obliczu takich procesów nierzadko zarówno jednostki, jak narody czy kultury wkraczają na drogę cywilizacyjnego samobójstwa opisanego przez Spenglera.
Tradycyjna wielopokoleniowa śląska rodzina. (Źródło)
David Goldman przedstawia zestaw ciekawych spostrzeżeń na temat zachowań autodestrukcyjnych, będących efektem zetknięcia się kultur i uświadomienia sobie perspektywy cichej zagłady. Społeczności prymitywne często ulegają rozpadowi na skutek zetknięcia się z lepiej zorganizowanymi technologicznie kulturami. Dlaczego? Ponieważ, nie będąc przygotowane do starcia duchowego, uświadamiają sobie rozłożoną w czasie śmierć swojej wspólnoty. Znamy ten aspekt z historii północnoamerykańskich Indian. Temu zjawisku towarzyszą występujące masowo tendencje autodestrukcyjne. Australijscy badacze Aborygenów zwrócili uwagę na utrzymujący się stały wysoki odsetek samobójstw wśród tej grupy ludności. Spostrzeżenie antropologów potwierdzają dane kanadyjskie, zwracające uwagę na wyższy od 6 do 11 razy wskaźnik samobójstw wśród Eskimosów w porównaniu z resztą populacji kraju. Ta sama tendencja jest widoczna w Ameryce Południowej. Największe plemię brazylijskie Guarani jest wyniszczone niespotykaną dotąd skalą samobójstw wśród dzieci. Najwyższa na świecie tendencja samobójcza jest efektem zetknięcia się tradycyjnej społeczności ze światem współczesnym. Zetknięcie to powoduje rozbicie struktury wspólnoty etnicznej, zniszczenie jedności rodziny oraz porzucenie tradycyjnych religii i rytuałów. Zostają one zastąpione nowymi, „importowanymi” używkami w rodzaju alkoholu, pogrążeniem się w pogoni za posiadaniem dóbr uznanych powszechnie za niezbędne do życia (dżinsy, telewizory itp.). Zetknięcie się z drapieżną nowoczesnością otwiera oczy członków tradycyjnych wspólnot na – faktyczne lub domniemane – własne ubóstwo. Pogoń za wygodą i poszukiwaniem zadowolenia staje się zabójcza, a własna kultura zaczyna wydawać się nieatrakcyjna i pozbawiona sensu.
Skalę współczesnego genocydu zafundowanego przez konsumpcyjny styl życia ujawnia raport ONZ dotyczący wymierających języków. Spośród ponad 6 tysięcy używanych dziś na świecie języków w ciągu każdego tygodnia dwa z nich wymierają. Połowa z nich przestanie istnieć do końca tego stulecia; do 2200 r. nie będzie używanych dziewięć z każdych dziesięciu istniejących teraz języków. Kwestia ta na razie dotyczy języków z obszaru Papui Nowej Gwinei, Amazonii czy Syberii, ale morowe powietrze dotrze również do nas. Na horyzoncie majaczy zanik języka estońskiego i ukraińskiego. Jeśli tendencja populacyjna nie ulegnie zmianie, zagrożone będą także takie języki jak japoński, włoski czy niemiecki. 

Drugie powszechne prawo Spenglera

Goldman pisze kąśliwie, że „cywilizowany” świat patrzy dziś na amazońskich Indian z litością sytych i bezpiecznych. Przestają istnieć, bo wybrali życie chwilą, za którą płacą wydziedziczeniem – odcięciem od korzeni, resetem pamięci i wyparciem się przodków. Wybór jest przecież w pełni dobrowolny, wpisany w liberalno-demokratyczny porządek. Jednak my sami wcale nie różnimy się od Indian w naszych zbiorowych wyborach. Biali syci i bezpieczni wybrali przecież tę samą drogę, tyle że czas agonii wielkich i dobrze zorganizowanych wspólnot jest bardziej rozłożony w czasie. Kostucha zapuka również do naszych drzwi, robiła to już niejednokrotnie. Różnica polega jednak na tym, że do tej pory historyczny rachunek za pogrążenie się w dekadencji był wymierzany przez dobrze znanych czterech jeźdźców apokalipsy – wojnę, zarazę, głód i śmierć. Do skutecznego kwartetu dołączył teraz piąty jeździec – utrata wiary. Dzisiejsze cywilizacje i kultury nie umierają od wojen i głodu, ale od apatii, od pogrążenia się w doczesności i teraźniejszości, od zaniku sensu życia.
Muzułmański zamachowiec-samobójca jest bliskim krewnym pozbawionego sensu życia Aborygena czy samobójcy z tropikalnych lasów Amazonii. Także europejska dekadencja okazuje się drugą stroną medalu islamskiego ekstremizmu. Zarówno hedonistyczni Europejczycy, jak i muzułmańscy fundamentaliści utracili swój związek z tradycją i przeszłością i nie posiadają wiary w zwycięstwo. Europejski egoizm sytych i znudzonych jest bliski egoizmowi fundamentalistów islamskich. Jedni mogą powiedzieć: „Kochamy życie ponad życie”, drudzy zaś „Kochamy śmierć ponad życie”. Kiedy po raz kolejny narzędzia dzisiejszej materialistycznej i demokratycznej politologii okazują się bezużyteczne, z pomocą przychodzi nam Spengler: kiedy jakaś społeczność widzi swoją śmierć jako najprawdopodobniejszą perspektywę i najbardziej przewidywalny wynik zachodzących procesów, wtedy ginie z rozpaczy. Tak brzmi, zdaniem Goldmana, drugie powszechne prawo Spenglera.   
Szok i zagrożenie wynikające z zetknięcia się tradycyjnych społeczeństw muzułmańskich z nowoczesnością wzmacniają tendencję do wyboru rozwiązań radykalnych. W obliczu zbliżającej się powolnej zagłady muzułmańskiej kultury i muzułmańskiego społeczeństwa, znikającego w gąszczu współczesnego świata, wybór wojny kulturowej wcale nie oznacza najgorszego rozwiązania. Dla wielu fundamentalistów jest wręcz jedynym godnym rozwiązaniem: jeśli zginąć, to nie w efekcie roztopienia się w multikulturowym tyglu, ale z bronią w ręku. Goldman zwraca uwagę, że wybór pomiędzy wojną a pokojem niekoniecznie odzwierciedla dla islamistów racjonalną kalkulację ograniczoną do osiągnięcia korzyści lub porażki. Jeśli jedna ze stron zdaje sobie sprawę, że pokój oznacza koniec jej istnienia, nie posiada motywacji do utrzymywania tego pokoju ani nie postrzega wojny jako czynnika dużego ryzyka. Dla radykalnych islamistów z Hamasu nienawiść do Izraela wyrasta z prostej obserwacji rzeczywistości. Bogate i skuteczne państwo żydowskie obok ubogiego i politycznie kalekiego państwa palestyńskiego oznacza bankructwo islamu jako autorytetu. Większa część muzułmanów prędzej zginie niż zaakceptuje taki werdykt.

„Drogie” dzieci

Demografowie wyodrębnili kilka czynników związanych z obserwowanym spadkiem ludności: urbanizacja, edukacja i alfabetyzacja, modernizacja tradycyjnych społeczeństw.  Dla społeczności tradycyjnych dzieci posiadały wartość ekonomiczną związaną z pracą w rolnictwie, stanowiły także gwarancję zabezpieczenia egzystencji rodziców w podeszłym wieku. Urbanizacja i systemy emerytalne sprowadziły do zera wartość ekonomiczną potomstwa. Dzieci są dziś w społeczeństwach wysoko rozwiniętych kosztownym luksusem, a nie rękojmią dobrobytu. Koresponduje z tym zjawiskiem także feminizacja społeczeństw, przesuwająca cele życiowe kobiet z tradycyjnych obszarów domu i potomstwa na obszary aktywności społecznej i ekonomicznej do tej pory zarezerwowane dla mężczyzn. Podczas gdy biedne i niepiśmienne czarne kobiety z Mali i Nigru posiadają średnio ośmioro dzieci wydanych na świat, wyedukowane i zamożne białe kobiety z Europy i Ameryki najczęściej ograniczają liczbę potomstwa do jednego, najwyżej dwójki dzieci.
Ale potomstwo to nie tylko zysk ekonomiczny w społeczeństwach tradycyjnych. Dzieci stanowią pozytywną wartość duchową, wpisaną w religijne nakazy moralne. Demografowie traktują już teraz czynnik religijny jako jeden z najistotniejszych w określaniu przyczyn wysokiej lub niskiej dzietności w obrębie społeczeństw i kultur. Najniższy poziom dzietności jest w dalszym ciągu obserwowany w byłych krajach bloku wschodniego, w których ateizm był oficjalną ideologią państwową; z kolei najwyższy jest odnotowywany w tych środowiskach i grupach etnicznych, których podstawy egzystencji wyrastają na silnych fundamentach religijnych. Tam, gdzie umiera wiara, tam nie rodzą się dzieci. Te spostrzeżenia muszą oczywiście nasuwać nowe pytania. Jak to możliwe, że drastyczny spadek urodzeń obserwujemy w państwach muzułmańskich, uważanych powszechnie za najbardziej odporne na współczesną sekularyzację? Jak to możliwe, że ta sama religia zabezpiecza w jednym miejscu przed skutkami zapaści demograficznej (np. Ameryce), a w innych miejscach (np. w Europie) okazuje się całkowicie nieskuteczna? Goldman twierdzi, że te zagadkowe zjawiska wynikają ze zróżnicowanych zdolności adaptacyjnych systemów religijnych. To, co topi się jak wosk w ogniu nowoczesności w jednym miejscu na świecie, w innym czynniki modernizacyjne hartują jak stal.

Powrót do „teologii politycznej” i trzecie powszechne prawo Spenglera

Nowoczesna śląska rodzina? (Źródło
Próba skutecznego opisu dzisiejszego kryzysu przy pomocy aparatu pojęciowego współczesnych nauk politycznych może przypominać analizę renesansowego sonetu, dokonywaną przy pomocy języka informatycznego. Podstawą dzisiejszego kryzysu jest pustka duchowa cywilizacji, która nie jest możliwa do opisania agnostycznym i materialistycznym językiem nauk politycznych. Zdaniem Goldmana najlepszym sposobem zrozumienia tego, co się dookoła dzieje, jest spojrzenie na politykę przez pryzmat wiary. Zamiast Karola Marksa czy Halforda Mackindera – św. Augustyn.
W odróżnieniu od nowożytnych myślicieli politycznych, św. Augustyn upatrywał spoistości wspólnoty politycznej poza wzajemnymi interesami jednostek sprowadzanymi do żądzy władzy, bogactwa i samorealizacji. Dla autora „De civitate Dei”  wspólnotowy charakter istoty ludzkiej wyrasta z miłości i wspólnej woli w dążeniu do dobra. Na nich jest budowany gmach uniwersalistycznej i imperialnej politei, w której egoizm musi ustąpić poświęceniu na rzecz wspólnoty, a doczesne korzyści służą osiągnięciu dóbr transcendentalnych. Rolą uniwersalistycznego imperium było łagodzenie wewnętrznych napięć i wrogości w obrębie przestrzeni politycznej. W XVII wieku Hobbes zerwał z takim sposobem postrzegania polityki, sprowadzając ją do indywidualnej walki o przetrwanie. Zsekularyzowany model negował potrzebę istnienia uniwersalistycznego imperium, akceptując wojnę wszystkich z wszystkimi wyrastającą z walki o przetrwanie jednostek łączących się we wspólnoty narodowe. Te zaś pozostają całkowicie niezależne od jakichkolwiek czynników wyższych i zewnętrznych.
Na tym fundamencie wznosili swoje konstrukcje oświeceniowi myśliciele w rodzaju Adama Smitha, Monteskiusza czy Kanta. Ten ostatni w 1793 r. podkreślał, że może napisać konstytucję nawet dla rasy diabelskiej, jeśli ta okaże się odpowiednio racjonalistyczna. Racjonalizm został wyniesiony do poziomu jedynego światopoglądu zdolnego do skutecznego wypasu ludzkiego bydła i hodowli odpowiednio sterowalnego przez elity typu obywatela. Ignorowano oczywisty fakt, że istota ludzka jest czymś więcej niż tylko kilkudziesięcioma kilogramami wody, tłuszczu i białka, że człowiek jest istotą znacznie bardziej skomplikowaną niż prosty niczym konstrukcja cepa marksistowski proletariusz. Zsekularyzowana antropologia ignoruje człowieka w jego najbardziej podstawowym aspekcie. Podstawowym ludzkim uczuciem jest bowiem strach przed śmiercią.
Lewicowy socjolog Eric Kaufmann, ubolewając nad dysproporcją w płodności pomiędzy środowiskami i narodami religijnymi a środowiskami i narodami zsekularyzowanymi i agnostycznymi twierdzi, że najsłabszym ogniwem w świeckiej antropologii jest ignorowanie najważniejszego ludzkiego pragnienia – dążenia do nieśmiertelności dla siebie i swoich bliskich. Tradycyjne społeczności musiały żyć w cieniu śmierci. Wysoka śmiertelność noworodków powszechnie występowała w Europie jeszcze w XIX wieku. Ostatnia klęska głodu na naszym kontynencie miała miejsce w połowie XIX wieku. Grypa „hiszpanka” zebrała żniwo ofiar większe niż I wojna światowa jeszcze w XX wieku. Europa przeżyła w ciągu wieku „postępu i demokracji” hekatombę dwóch wojen światowych.
Mimo tego, że nie zagraża nam teraz głód, a współczesna medycyna radzi sobie z wieloma śmiertelnymi chorobami, z ludzkich rachub nie usunięto widma śmierci. A jednak, paradoksalnie, egzystujemy w cywilizacji żyjącej bez śmierci. Czy to oznacza, że kostucha odstawiła kosę i pojechała na długie wakacje? Oczywiście nie. Goldman po analizie negatywnych konsekwencji sekularyzacji definiuje trzecie powszechne prawo Spenglera, które brzmi następująco: wbrew temu, co głosi współczesna socjologia, śmiertelność wśród ludzi w dalszym ciągu utrzymuje się na poziomie 100%.   
Możemy oczywiście zachowywać się jak dzieci, zatykać uszy i ignorować śmierć jako element nieistniejący w naszej cywilizacji, ale... na jak długo?
Religia jako jedyna oferuje środki umożliwiające przezwyciężenie śmiertelności. Zdaniem Goldmana homo religiosus jest istotą, która stawia śmierć w centrum swojego życia po to, aby odnieść nad nią tryumf. Nie jest możliwe zrozumienie związków zachodzących między wiarą a demografią, gospodarką czy polityką bez zrozumienia egzystencjalnego doświadczenia religijnego jednostki. Bez tego nie odpowiemy prawdziwie na globalny kryzys demograficzny, który wymyka się opisowi opartemu na analizie instynktu przetrwania jako nadrzędnego motoru działania człowieka. Wydaje się, że całe narody odrzucają  oświeceniową świętą krowę racjonalności. Nie trzeba być religijnym, aby zrozumieć religię. Okazuje się to pomocne w zrozumieniu tego, co się dzieje dokoła nas – konkluduje Goldman.

Zakończenie

Na zakończenie kilka moich własnych spostrzeżeń.
Każdy, kto oglądał „Melancholię” Larsa von Triera, potrafi sobie w łatwy sposób wyobrazić nagłą zagładę cywilizacji. Unicestwione zostaje wszystko. Nagła śmierć dotyka nie tylko żyjących w chwili kataklizmu, ale również pokolenia przodków. Śmierć obejmuje wszystkie przestrzenie czasu – jest tu i teraz, ale swoją kosą dosięga grobów i kołysek. Giną żyjący obecnie i przechowywana przez nich pamięć o przodkach, ginie język i kultura, w pył rozsypuje się materialna strona ludzkiej aktywności. Tak jak w przypadku wymarłych cywilizacji starożytnych, ich pozostałości materialne stają się nieme. Nie istnieje już przyszłość. Nie ma już nic.
Przerażające?
Równie przerażające jest widmo demograficznego wypalenia. Może mniej spektakularne od pojawienia się w zasięgu wzroku Melancholii, ale na pewno nie mniej śmiercionośne.
Wstęp do naszego śląskiego kataklizmu majaczy na horyzoncie. Zwiastuje go czarna dziura pustej kołyski. Ogłasza go adoracja plakatu wyborczego, przy zaniku tradycyjnej śląskiej religijności. Zdradza go język polityczny pełny wyrachowania i krótkoterminowe kalkulacje polityczne. A wtedy w najlepszym wypadku skończymy jak Siuksowie. W rezerwatach.   

Opracował: Otto Kreczmar