środa, 17 października 2012

Pijackie pożytki

Z Księgi Przyjaciół

Starożytny król Pontu Polemon pisał: „Bezcenny jest tu rynsztunek biedaków, chleb i butelka,// A także wieniec kwiecia błyszczący rosą// I święta kość umarłego, która niegdyś była// Przedmieściem mózgu, najwyższą warownią duszy.// „Pij – wizerunek rzecze – i jedz, i kwiaty dokoła// Rozrzuć tu! Niespodzianie stajemy się tacy”. 
Gdyby antycznym przyszło poznać intelektualne wyżyny dzisiejszych piewców abstynencji alkoholowej, goszczących nieraz na mównicach, ambonach czy łamach gazet, zapewne nie tylko nie zrozumieliby celu tej szczytnej odpowiedzialności za bliźniego, ale uznaliby ją za akt czystej głupoty. Potępiano wtedy po prostu nie pijaków, ale ludzi złych i niegodziwych. O tym, że pijak niekoniecznie musi być człowiekiem złym nie trzeba przekonywać tylko tych nielicznych niedobitków, którzy przechowują w swoich wnętrzach zazdrośnie strzeżony płomień dawnego Rzymu.

Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy katolickim potępieniem pijaństwa a dzisiejszym pogardliwym stosunkiem do pijaków. Ten drugi wyrasta z pogardy do biednych – żywionej do „tych, którym się nie udało”, do „tych, którzy nie odnieśli sukcesu”, wyznawanej przez zwycięską sektę wyznawców dogmatu o „równym starcie” i „równych szansach” dla wszystkich. Dla żandarmów tyranii handlu, despotów z „Wall Stret”, sułtanów chciwości giełdowej „o poglądach przekupnych i ciasnych, instynktach pyszałkowatych i łajdackich” – jak pisał Karl J. Huysmans – pijak zawsze był synonimem bezproduktywności, marnotrawstwa, ale przede wszystkim biedy, którą burżuje uważali kiedyś za chorobę gorszą od trądu, a dziś „salony” uznają za bardziej wstydliwą od AIDS. Nikt nie śmie przecież nazwać pijakiem milionera kończącego dzień w objęciach nobliwego „łiskacza”, nikt dziś nie nazywa ekskluzywnych ośrodków leczenia alkoholizmu szpitalami dla pijaków. Są to przecież luksusowe ośrodki leczenia nerwic.
Hołd pijakom, tym szczególnym obiektom troski Aniołów Stróżów, oddali związani z prawicą pisarze, z jednej strony wrogo nastawieni do frymarczonego zgiełku dzisiejszego świata, z drugiej bliscy katolicyzmowi. W „Latającej gospodzie” Gilberta K. Chestertona skłonność do alkoholu mieszkańców Wysp Brytyjskich ratuje ostatecznie cywilizację przed tyranią islamskich demokratów, zagnieżdżonych w parlamencie niczym mole w szafie. U austriackiego pisarza Józefa Rotha w „Balladzie o świętym pijaku”, tytułowy główny bohater okazuje się dyskretnym narzędziem Bożego Miłosierdzia. Wielokrotnie znajdowane przez niego w cudowny sposób pieniądze służą nie tylko do zaspokojenia stałego palącego pragnienia, ale pomocy stawianym na jego drodze potrzebującym. Mniej więcej w tym samym okresie kiedy ukazała się ballada Rotha, po drugiej stronie Atlantyku John Steinbeck wydał krótką powieść „Tortilla Flat”, napisaną w stylu średniowiecznych romansów rycerskich, której głównymi bohaterami są kalifornijscy paisanos, latynoscy osadnicy pełni ognia i naiwności. Głównym ich zajęciem w obcej anglosaskiej, purytańskiej rzeczywistości Ameryki było wypijanie galonów czerwonego wina, stąd przez statecznych mieszczan uważani byli wraz z Indianami za najniższą warstwę społeczeństwa. Bohaterowie odmalowani przez Steinbecka, godni rycerzy Artura choć pełni ludzkich wad, toczą swoją prywatną krucjatę, decydując się nieraz w imię pomocy potrzebującym do wystąpienia przeciwko prawu. Ich działanie nie wynika z egoizmu, jest naturalną konsekwencją męskiej przyjaźni i chrześcijańskim odruchem serca. To pijacy Steinbecka przypominają, że nie trzeba mieć nic, żeby mieć naprawdę dużo. Wystarczy czynić dobrze, tak jak Pillon, Pirat, czy Danny, choćby dobro miało być efektem nadmiaru alkoholu we krwi, a nie racjonalnej kalkulacji. Wszystkie te powieści przypominają tak na prawdę o jednym, o szacunku dla rzeczy małych.    
Niegdyś wdzięczność z daru Bachusa wynikała z łagodzącego czaru przezwyciężającego niedogodność istnienia, wyrażanego z taką epikurejską prostotą w wierszu króla Pontu Polemona i stoickiej strofie Paladasa: „Podaj mi kielich! Może wino przegna troski: swoim żarem// Jeszcze rozgrzeje to stygnące serce.//”. Tak było w czasach odczuwanej przez człowieka podległości i zależności od kapryśnego świata bogów i przyrody. Dziś, w czasach demokracji i prozac’u – uznaje się sięganie „po kielich” za czynność niegodną panów swego losu; niegodną jednostek odpowiedzialnych i zaangażowanych. Wszak wszystko dzieje się z woli współczesnego człowieka, o czym świadczy światowy „Dzień Bez Złej Wiadomości”... W ostateczności, upartych alkoholowych amatorów, zawsze straszy się konsekwencjami zdrowotnymi (charakterystycznymi dla farmakokracji) w postaci marskości wątroby, cukrzycy itd. Tak jakby nasza wątroba, nerki, czy przepite serce było dla zaangażowanych intelektualistów czymś zgoła innym od „wyzwolonych” już macic kobiecych, o których wolno suwerennie decydować samym ich „właścicielkom”. Jest to ten sam przejaw chemicznych procesów dokonujący się w górnych partiach ciała liberalnej lewicy, który zaowocował w Holandii zakazem publicznego palenia tytoniu przy jednoczesnej całkowitej legalizacji palenia marihuany. Pozostańmy jednak amatorami tradycyjnych środków znieczulających dla naszego kręgu kulturowego.
Niejednokrotnie, spotykając na swojej drodze pijaka proszącego o drobne na vino de la patik, nie tylko nie odpędzam go od siebie, ale wspomagam w wędrówce do portu rozkoszy. Zawsze proszę go o wypicie „za moje zdrowie” lub krótkie „Zdrowaś Maryjo...” Pomimo zdziwienia, nikt z nich jeszcze nie odmówił mi tej łaski. I dlatego wolę drobnych pijaczków od wielkich panów tego świata. „Nie pogardzaj rzeczami małymi. Nie braknie im czaru.// Mały przecież był także syn Cyprydy, Eros.” – głosiła antyczna mądrość.
Drogi Przyjacielu! Nie zapomnij o „świętym pijaku”. I wychyl kielich wina. Do dna!

26 kwietnia 2008 r.

RyM

Tekst pierwotnie publikowany w nr  8/ 2009 „Templum Novum”.

Antologia palatyńska, przeł. Z. Kubiak. Warszawa 1992, s. 112.