poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dystanse... czyli przytyki pocztowe

Z Księgi Przyjaciół


Na przesyłkę nadaną w Gdyni a idącą pod Warszawę czekałem prawie miesiąc. Szła prawdopodobnie pieszo dzięki nadludzkiemu wysiłkowi listonoszy, którzy sprawnym systemem sztafetowym przekazywali sobie list z rąk do rąk, ze wsi do wsi, z przysiółka w przysiółek, aż dotarła na senne, jeszcze zimowe Mazowsze. Wolniej list szedł co prawda niż kursujące ekspresowe pociągi pomiędzy Gdynią a Warszawą, ale uczciwie – swojsko – „powoli, i do przodu”. Nie był przecież nadany „priorytetem”. Zresztą nie ma co wybrzydzać, list doszedł i cały i zdrowy, a przecież mógł nie dojść. Cyceron kilkakrotnie wspominał w listach do Attyka, że był powiadomiony o przesyłce, a ta nie dotarła nigdy do niego. Biedny Cyceron. W Rzymie mieszkał... 
Gratulować zatem należy poczcie tego wyczynu. 

W dawnych wiekach perscy angaroi przebywali w 150 godzin dystans 2500 km między Suzą a Efezem. Rzymscy speculatores pokonywali ok. 80 km dziennie, ale zdarzało się niestety, że wiadomość znad Renu do Rzymu szła 9 dni. A poczta działała już konno a nie pieszo! Grecka poczta funkcjonowała wolniej, ale i na mniejszych dystansach. Nie znano skutecznego systemu sztafetowego, a pieszy goniec musiał osobiście dostarczyć korespondencję pod wskazany adres. Co najważniejsze, w Rzymie korespondencja była sprawą prywatną nadawcy i odbiorcy. Za niedoręczenie przesyłki nie odpowiadał nikt. Obserwując mizerię dawnej poczty, człowiek oddycha z ulgą, że znajduje się pod opieką sprawnego i nowoczesnego polskiego systemu pocztowego. 
Oddycham powtórnie z ulgą, bo moje problemy pocztowe i tak nie należą do tych najpoważniejszych w kraju. Redaktor berlińskiego „Dialogu”, Basil Kerski skorzystał z niewłaściwej poczty i z tego powodu nie zostanie szefem Europejskiego Centrum Solidarności w Polsce. Kto wie, czy zbrodnia nadania przesyłki na Deutsche Post nie była zamachem na niepodległy byt Rzeczypospolitej. Kto wie, może nawet zamachem na integralność terytorialną państwa. Nie będzie „Niemiec” pluł nam na pocztę! 
Jak bardzo trzeba zlilipucieć aby przekształcić się w pigmejowaty naród gazetowych skrupulantów? No tak... demokratom i nacjonalistom udało się Osmanów zamienić w Turków... 

Właśnie otrzymałem wiadomość, że przesyłka z Warszawy do Szwecji dotarła w trzy dni. A więc Panowie, niepodległość uratowana! 

Listonosz, który przynosi do mnie listy ma zawsze zmęczone oczy. Nie to, co lisia babcia podrzucająca do skrzynki pocztowej ulotki z pizzerii. W niej jest coś natrętnie żywego, kiedy jednym sprawnym ruchem zawala skrzynkę pocztową niechcianą makulaturą. 
Przyszedł mi na myśl „pocztowy” wiersz Reverdy’ego „Pustki wiosenne”. Chyba o moim listonoszu. 

„Przechodząc jeden jedyny raz obok tej jamy pochyliłem czoło

Kto tam jest
Jaka droga skończyła się w tym miejscu
Jakie zatrzymało się tu życie
Którego nie znam

Na ustroniu drżą drzewa
Przeciąga nieśmiały wiatr
Woda marszczy się bezszelestnie
I ktoś zbliża się wzdłuż muru
Ścigają go

Biegłem jak szalony i zgubiłem się
Opustoszałem ulice krążą
Domy są zamknięte
Nie mogę stąd wyjść
A przecież nikt mnie nie zamknął

Mijałem mosty i pasaże
Na obrzeżu oślepił mnie kurz
Potem przestraszyła mnie zbyt wielka cisza
I począłem szukać kogoś kogo mógłbym zapytać o drogę

Śmiano się
I nikt nie chciał zrozumieć mojego nieszczęścia

Powoli przyzwyczajałem się iść sam
Nie wiedząc dokąd

Nie chcąc wiedzieć
A kiedy się zabłąkałem
Odsłaniała się przede mną nowa droga

(...)”

15 marca 2011

RyM

Fragment wiersza Pierre’a Reverdy’ego w przekładzie Julii Hartwig. [w:] Reverdy. Poezje wybrane. Warszawa 1986.