poniedziałek, 22 lipca 2013

Etienne’a de la Boetie, rozprawa o iluzji wolności

Z Księgi Przyjaciół

„Fortelu tyranów, polegającego na ogłupieniu poddanych, nikt nie zastosował lepiej niż Cyrus wobec Lidyjczyków po tym, jak opanował ich stolicę i uwięził bogatego króla Krezusa. Doniesiono mu o buncie mieszkańców Sardes. Wkrótce wymusił na nich posłuszeństwo. Nie chcąc jednak niszczyć tak pięknego miasta ani trzymać tam armii służącej jego ujarzmieniu, użył wybornego podstępu, by zapewnić sobie nad nim panowanie. Zbudował burdele, knajpy, przybytki hazardu i nakazał obywatelom, by z nich korzystali. Ułożył się tak dobrze z tym garnizonem, że nie musiał już wyciągać miecza przeciw Licyjczykom. Nieszczęśnicy ci tak rozmiłowali się we wszelkiego rodzaju zabawach, że od miana ich nacji Latynowie utworzyli słowo Ludi, pochodzące od Lydi, którym określali to, co dziś nazywamy rozrywką” [1]. 

Gdyby przyszło mu żyć w dzisiejszych czasach, mógłby być w równym stopniu niezależnym liberalnym „autorytetem moralnym”, korzystającym z dostatku oferowanego przez państwowe dotacje i wspierać układ swymi wywodami dotyczącymi wolności, odpowiedzialności oraz samorealizacji jednostki lub zaciętym wrogiem dzisiejszego systemu, twierdzącym, że wolność umarła zamordowana przez jej fałszujących piewców. Mógłby stać się antysystemowym partyzantem dowodzącym, iż przeklęty system jest niemożliwy do zreformowania, w związku z czym należy go wysadzić w powietrze. Ale Etienne de la Boetie żył kilkaset lat temu, w burzliwym wieku protestanckiej rewolucji.  
Czasy były podłe jak każde inne. Naznaczone obficie przelewaną krwią w wojnach domowych skrywanych za fasadą religijnych haseł. Potomek szlacheckiego rodu z Périgord, rozmiłowany w klasycznych autorach, wcześnie dojrzały intelektualnie, mając ok. 16-18 lat napisał „Rozprawę o dobrowolnej niewoli”. Traktat de la Boetie’go w niewielkim nakładzie trafił niedawno do rąk polskiego czytelnika, dzięki staraniom śląskiej instytucji kulturalnej.
Jest to niewątpliwie dzieło przykuwające uwagę. Niewielka broszurka towarzyszyła mi w przeciągu ostatnich miesięcy w niejednej nudnej podróży, a zdania królewskiego urzędnika stały się uwierającymi mózg spostrzeżeniami, które trzeba było wytrącić z intelektualnego obiegu lub wchłonąć w organizm. W każdym razie dawno nie przyszło mi się zetknąć z na tyle frapującym dziełem, aby toczyć z nim kilkumiesięczne wojny pozycyjne, zanim udało się go przezwyciężyć i na niego uodpornić. 
Co takiego zawiera traktat o dobrowolnej niewoli? 
Traktat de la Boetie’go w swoich fragmentach poraża aktualnością spostrzeżeń, wnikliwością rozpoznawania ukrytych mechanizmów tyranii, tak charakterystycznych dla naszych czasów. Oszańcowuje się na pozycjach obrony wolności jednostki, sytuując się jednak arystokratycznie z dala od pstrokatego taboru dzisiejszych cyrkowców politycznej poprawności, partyzantów teologii wyzwolenia, czy moralizujących lewackich ciot. 
Podstawowym problemem poruszanym przez autora traktatu jest rozważenie pytania, czy godzi się pokornie służyć tyranowi, czy należy zawsze mu szkodzić, czy trzeba dążyć do jego śmierci. Co prawda de la Boetie nie daje nam satysfakcjonującej, jednoznacznej definicji tyrana, poprzestając na klasyfikacji tyranów według techniki przejmowania władzy, niebezpiecznie dryfując w kierunku utożsamienia pojęć tyran – każdy samodzielnie sprawujący władzę. W charakterystyczny dla swojego stanu sposób, francuski myśliciel nie oszczędza stugłowej hydry – woli ludu. Samodzielnie sprawujący władzę lud, dokonujący politycznych wyborów, jest wielokrotnie niebezpieczniejszy od tyrana przejmującego władzę jawnie. Możemy się domyślać, że według autora traktatu lud polityczny pozbawiony jest zdrowego rozsądku, kieruje się namiętnościami i skory jest do niszczenia wszelkich przejawów wolności. Wybiera – by posłużyć się celnym aforyzmem Jeana Cocteau – zawsze kolejnego Barabasza. 
Na czym polega urok tyranii, która potrafi skutecznie zniewolić ludzi? Na gnuśności? Na pokorze i woli służenia? Czy na odrzuceniu wolności, jak twierdzi autor traktatu o dobrowolnej niewoli? Wydeptane ścieżki przez de la Boetie’go zamienią w autostrady powierzchownych sądów XX-wieczni intelektualiści, pisząc o ucieczce od wolności, zniewolonym umyśle i osobowości autorytarnej. Wygłaszać będą te swoje tyrady w obronie zagrożonej wolności, niejednokrotnie korzystając z darmowo odstąpionych mównic współczesnych tyranów. Może jednak problem tyranii tkwi nie w gnuśności i braku odpowiedzialności, ale w sile iluzji, zdolnej do poruszenia mas, które zawsze wynosiły tyranów i zawsze dawały im (czy to w starożytnych Atenach, czy w XX-wiecznych demokracjach) teoretyczną legitymizację władzy. To zawsze stugłowy tłum nosił tyrana i podtrzymywał jego tyranię, co z naiwnością nastolatka spostrzega de la Boetie. 
Najsilniejszą z tych iluzji jest rozpowszechnione przekonanie o wolności wszystkich ludzi, które było taranem kruszącym szańce wolnościowego feudalizmu u schyłku średniowiecza, mury starych monarchii w czasie rewolucji, czy kapitalizmem niszczącym przywileje cechowe i odrębności stanowe. Przekonanie o wolności wszystkich musi iść zawsze w parze z zabobonnym i nieuprawnionym poglądem o równości wszystkich jednostek, którym przysługiwać muszą jednakowe prawa polityczne. Pogląd o wolności wszystkich jednostek w swojej podstawie musi akceptować egalitarne postrzeganie rzeczywistości społecznej. „One men, one vote”. – jest najwulgarniejszym przejawem takiego egalitaryzmu, odrzucającego klasyczną prawdę o zróżnicowaniu wolności jednostek i nierównoważności ludzi. Heraklit z Efezu twierdził, iż jeden często jest więcej wart niż setka ludzi! Wolność polityczna w istocie stanowi owoc działań człowieka. Owoc, który jest tym słodszy i piękniejszy, im więcej wymaga wysiłku, starań i zabiegów jednostki. Zależy on zatem od stopnia świadomości, a nie przyrodzonych praw jednostki. Poziom ten nie jest osiągalny dla współczesnego zbuntowanego niewolnika, którego szczęściem (ale i prawdziwą tragedią!) jest iluzja zerwania łańcuchów. Podzwaniają one jednak w redakcjach gazet, wystają spod mankietów prezenterów telewizyjnych, zwisają z rąk dzisiejszych polityków. Nie ukryją oni swojej ucieczki z czworaków, ponieważ posługując się pojęciem wolności, wygłaszają prostackie hymny na cześć eleutherii – bogini niewolników i wyzwoleńców.                  
Traktat Etienne’a de La Boetie miejscami proroczo odmalowuje subtelne odcienie najgorszych tyranii, posługujących się tanim pochlebstwem, ogłupianiem rządzących, zaplanowanym rozkładem moralnym poddanych. Pozwól czynić im wszystko, a będą ci posłuszni na wieki. „Panem et circenses!” – kpił Juwenalis. Rozpatrywał ten aspekt w kategoriach teologicznych „szatańskiej tyranii” św. Augustyn, zauważając podwójną metodę stosowaną przez siły zła – przerazić lub kupić.  Ta druga w dzisiejszych czasach okazała się niesamowicie skuteczną. Rafał Ziemkiewicz w powieści „Walc stulecia” słusznie spostrzega: „Tam na starym Wschodzie, zanim jeszcze wszystko poszło w rozsypkę, popełnili tylko jeden zasadniczy błąd: usiłowali sterować ludźmi przez strach i ból, a człowiek nie może stale żyć w strachu i bólu. Prawdziwą władzę nad nim daje sprawianie mu przyjemności. Nie trzeba straszyć i katować, tylko schlebiać i łechtać. A jeszcze lepiej, pozwolić, by łechtał się sam”. W ten sposób pojecie wolności, swobody, wyzwolenia okazuje się zawsze maską pod budowę jeszcze skuteczniejszej tyranii. Może bardziej subtelnej, niewidzialnej, ale niemniej zbrodniczej od tych wcześniejszych.  
Nie dajmy się zwieść de La Boetiemu, tak jak innym piewcom wolności. W swoich szatach zawsze skrywają sztylet Brutusa, którego autor traktatu stawia, zrywając z wizjonerstwem Dantego, za wzór postawy godnej wolnego człowieka – „prawdziwego Rzymianina”. 
Na tym obszarze rysuje nam się kolejna linia ideowej konfrontacji. W którym momencie staje się uprawnione sięgnięcie po sztylet? Kiedy z moralnego punktu widzenia zamach na tyrana staje się godny i pożądany? Jaka jest w końcu różnica pomiędzy czynem żyrondystki  Charlotte Corday, która zasztyletowała piewcę terroru rewolucyjnego Marata, a międzynarodowym batalionem bolszewików, dokonującym mordu na carskiej rodzinie Mikołaja II? Czy zamierzony czyn antyhitlerowskiego opozycjonisty Carla von Stauffenberga jest moralnie bardziej usprawiedliwiony i bardziej godziwy, niż zastrzelenie herosa lewicy Salvadora Allenie czy Martina Luthera Kinga? Czy godne potępienia jest bardziej zabójstwo demokraty i abolicjonisty Abrahama Lincolna, czy zasztyletowanie lewicowego prezydenta III Republiki Sadi Carnota? Wszyscy zamachowcy i mordercy dokonywali ataków z silnym przekonaniem o uderzeniu w tyranię i obronie zagrożonej wolności. Wszystkie siły polityczne stojące za zamachami wspierały je w imię bezpieczeństwa i swobody. Tak samo ci z lewa, jak i ci z prawa... A może racja stoi po stronie Carla Schmitta, który przestrzegał spiskowców i zamachowców, zauważając iż tyran niszczy gmach państwa i ładu społecznego od szczytu władzy, podczas gdy zamachowiec uderza i niszczy sam fundament ładu społecznego, skazując rządzonych na pastwę mniej lub bardziej jawnej anarchii. Niekoniecznie anarchii na ulicach miast, ale podważenia zakorzenionej u każdego człowieka zasady przynależności do politycznej wspólnoty. O tym, że zabójstwo tyrana jest tylko doraźnym sukcesem wiedzieli już w XV wieku ojcowie soboru w Konstancji, którzy dokonali rzeczy o wiele ważniejszej niż powszechnie zapamiętany epizod ze spaleniem heretyka Jana Husa. Dokonali mianowicie rozsądzenia sporu między stronnictwem burgundzkim a Sorboną dotyczącego poglądów zawartych w teorii franciszkanina o. Jeana Parvusa, a ujawnionych w dziele Jeana Petita. Teoria Parvusa dopuszczała dokonanie mordu na tyranie, uzasadniając, iż nie jest to w istocie morderstwo, zaś dobry uczynek, polegający na uwolnieniu ludu od tyranii. Poglądy te doprowadziły do udanego zamachu na życie brata króla Francji Karola VI – Ludwika Orleańskiego. Książę Burgundii zainspirował wtedy powstanie traktatu Petita, który stał się obiektem soborowej kontrowersji. W traktacie tym można było przeczytać, iż dobrze czyni (i posiada do tego święte prawo) każdy poddany, który usiłuje zgładzić wasala spiskującego przeciwko królowi. Ostatecznie ojcowie soboru pod przewodnictwem kanclerza Jeana Gersona i bpa poznańskiego Andrzeja Laskarego potępili dzieła Parvusa, nazywając je libellus mortifer et haereticalis, stwierdzając, iż jeśli mord jest czymś złym, to obrona tego mordu jest moralnie jeszcze czymś gorszym.    
Jedno jest pewne, de la Boetie utyskując na współczesną mu „tyranię” króla Henryka II, drakońskimi środkami starającą się uchronić Francję przed rozprzestrzenianiem się kalwinizmu, a zarazem wojną domową i obcą interwencją,  przygotowywał grunt pod zamordowanie gwaranta pokoju króla Henryka III Walezego. Etienne de la Boetie nie dożył (zmarł w 1563 r.) zamachu hugenotów na króla Karola IX w Monceaux, rzezi dokonanej przez hugenotów na katolikach w Nimes (1567 r.), ani katolickiego odwetu w postaci Nocy św. Bartłomieja (1572 r.), czy zasztyletowania (w imię stracenia tyrana!) króla Henryka III przez dominikańskiego zakonnika Jakuba Clement (1589 r.), związanego z ultrakatolickimi Gwizjuszami. Ukazując króla jako pospolitego tyrana, jako jednostkę wyniesioną ponad innych, ale równą pozostałym, przygotował grunt pod współczesne tyranie. 
Zdejmując koronę z głowy Henryka II, strącił głowę Ludwika XVI. 

RyM

4 luty 2009 r. 

Tekst pierwotnie opublikowany w nr 10/2010 „Templum Novum”. 


[1] E. de La Boétie, Rozprawa o dobrowolnej niewoli. 1546-2008. Tłum. Krzysztof Matuszewski. Katowice 2008, s. 29.