wtorek, 27 sierpnia 2013

Centrum tropienia... makulatury

To je rudoarmejec Hašek
Zdesperowany człowiek lewicy przypomina rekina karmionego od tygodnia sałatą.
Dowodów na poparcie tej chałupniczej hipotezy dostarcza nam Centrum Wisenthala, skonfrontowane z nieubłaganym upływem czasu.
Od zakończenia ostatniej wojny, szumnie obchodzonej przez establishment po obu stronach Atlantyku i Uralu, upływa dramatyczny sześćdziesiąty ósmy rok. Uczestnicy tego konfliktu mający wtedy swoje dwadzieścia lat, dziś odchodzą z prawie dziewięćdziesięcioma latami na karku. Rzadko kto dożywa takiego wieku... Również zbrodniarze nazistowscy.
Czym zatem zajmować się będzie słynne centrum „łowców nazistów”? Czy „towarzysze” staną się bezrobotni, wraz ze śmiercią ostatniego zbrodniarza?
Oczywiście, że nie.

Zgodnie z logiką praw demokratycznej biurokracji, tzw. antynazizm i antyfaszyzm stał się częścią oficjalnego, opłacanego i reżimowego establishmentu, wysługującego się rządzącym za hojnie rozdawane synekury.
Centrum Wisenthala informuje nas,czym zajmować się będzie w przyszłości, kiedy nie będzie już nazistowskich zbrodniarzy z czasów wojny. Przeszkoleni „łowcy” skupią swoją uwagę na miejskich targowiskach, giełdach staroci i sprzedaży antykwarycznej, która służy rozpowszechnianiu literatury „nazistowskiej”, w rodzaju popularnego dwutygodnika „Der Landser”.
Widzimy już oczami przyszłości, „łowców nazistów” tropiących emeryta Franza wystawiającego na straganie kilka sztuk pisemek ze wspomnieniami niemieckich żołnierzy. Widzimy, jak „łowcy” prowadzą długoletnie dochodzenia, aby odkryć zapominane „po Onklu” egzemplarze zalegające podziemia piwnic i zakurzone poddasze „antysemickich”, „drobnomieszczańskich” kamienic. Pojawią się „łowcy” niechybnie na giełdzie staroci w Bytomiu, a później patrolować zaczną krakowskie antykwariaty i warszawskie oficyny, szerząc swoje humanistyczne gusta literackie. Te nadwiślańskie zaś przeszukiwać będą w poszukiwaniu antysemickiej literatury spod znaku ONR i NSZ, a może nawet postępowego i demokratycznego, „sojuszniczego” AK.
A później zapłoną już stosy. Płonąć będzie zakazana literatura. W ogień pójdzie „Landser”, a za nim kolejni „zakazani”, „faszystowscy” pisarze, psujący czyste „czerwone” serca młodzieży.
Nie wierzycie? To nie macie wyobraźni.
Po co to wszystko?
Odpowiada nam na to pytanie szyderczo Jaroslav Hašek. Na wiele lat, zanim pojawili się nazistowscy zbrodniarze i „łowcy nazistów” Szymona Wisenthala.       

Otto Kreczmar

TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE PROROKA ELIASZA
Sprawa cywilna w sądzie izraelskim

W syryjskim mieście Chalat znaleziono niedawno zwój papirusu, którego odczytanie nastręczało sporo trudności. W końcu jednak dokument ten jakoś rozszyfrowano i cały wykształcony świat wzbogacił się o jeszcze jedną perłę piśmiennictwa starożytnego.
Jest to prawdopodobnie relacja sprawozdawcy sądowego gazety wychodzącej w Izraelu za czasów króla Achaba, a pełny tekst brzmi następująco:
Czytelnicy naszego pisma zapewne pamiętają tajemnicze zniknięcie proroka Eliasza, który po raz ostatni widzian był w szkole proroków w Galgal, gdzie o godzinie dziesiątej przed południem zajadał kawałek salami. Około trzeciej przyszedł do miejscowości Betel i tam spotkał się z Elizeuszem. Jak twierdzi Elizeusz, prorok Eliasz był w dobrym nastroju i prowadził rzeczowe rozmowy z wieśniakami pracującymi w polu. Obaj wymienieni, idąc razem, minęli Jerycho i schodzili w dolinę Jordanu, by przed nocą zdążyć do Izraela. Jakieś dwie godziny marszu dzieliły ich jeszcze od celu, kiedy dotarli do dużego lasu, chętnie odwiedzanego przez okolicznych mieszkańców. Na niewielkiej polance bawiło się kilku chłopców z pobliskiej wsi Banbot i kiedy dostrzegli oni pana proroka Eliasza, który - jak widać na zamieszczonej w przedostatnim numerze ilustracji - miał głowę jak kolano, zaczęli wrzeszczeć: - Łysy, łysy!
Prorok Eliasz - jak zeznali uczniowie Jehu i Naborha - gwizdnął i wtedy z lasu wyskoczyły dwa niedźwiedzie, rozszarpały na strzępy ośmioro rozbawionych dzieci, po czym uciekły. Pan prorok Eliasz, widząc skutki swojego nierozważnego czynu, zniknął i dotychczas nie został wyśledzony. Jego aresztowany już wspólnik, Elizeusz, twierdzi, jakoby Eliasz wzniósł się na ognistym rydwanie do nieba, co stanowi lichą zaiste wymówkę, mającą na celu wprowadzenie w błąd urzędów.
Ojcowie okaleczonych i rozszarpanych dzieci natychmiast wnieśli pozew przeciwko prorokowi Eliaszowi i domagali się odszkodowania. Podczas wczorajszej rozprawy zaocznej zauważyliśmy, że chodzi im tylko o to, by na tym zdarzeniu zbić prawdziwy majątek. Wszyscy skarżący się są Żydami, a więc nic dziwnego, że pragną z tej sprawy wyciągnąć jak największe zyski. Do proroka Eliasza należy dom nr 247 w Izraelu oraz dom nr 8 w Betel. Sąd przychylił się do wniosku prawnych przedstawicieli osób poszkodowanych, a ponieważ oskarżony jest nieuchwytny, zajął in contumation jego majątek na poczet wyrównania szkód, których wysokość właśnie wczoraj sąd próbował ustalić.
Nie opowiadamy się ani za jedną, ani za drugą stroną, ale wydaje nam się, że wina spada przede wszystkim na same ofiary tego niebłahego wypadku. Dziś dzieci nie szanują ludzi zasłużonych, albowiem odbierają tylko bardzo powierzchowne wychowanie. Czytają tylko krwawe powieścidła, chodzą na przedstawienia teatralne, a to przecież nie wpływa na uszlachetnienie ich dusz. Mają w tym swój udział także kinematografy. Poczciwi pracownicy społeczni, tacy jak zaginiony prorok Eliasz, nie znani są naszej młodzieży i najwyższa już pora, by zamiast obrazków pornograficznych oglądała ona fotografie mężów wybitnych. Wtedy nie mogłoby dojść do takiej ogromnej tragedii, jaka rozegrała się pod Banbot. Podczas wstępnego śledztwa stwierdzono, że owe niedźwiedzie były zupełnie oswojone i jakiś czas temu należały do proroka Eliasza, który chadzał z nimi po całej Palestynie, a kiedy wstąpił na drogę prorocką, pełen wdzięczności podarował im wolność w lesie pod Banbot, uzyskawszy przedtem zezwolenie palestyńskiej Wysokiej Rady Ziemskiej. Cała sprawa nie jest jeszcze dostatecznie wyjaśniona, ponieważ koronny świadek i oskarżony w jednej osobie, prorok Eliasz, jest na razie poza zasięgiem trybunału. Puszczono w obieg pogłoskę, jakoby utopił się w Morzu Martwym. Powtarzamy raz jeszcze, chociaż pisaliśmy o tym już wielokrotnie, że zaiste śmieszna to plotka, albowiem gęstość wody w Morzu Martwym czterokrotnie przekracza gęstość wód. innych mórz, a zatem na jego falach można się co najwyżej wygodnie wyspać, aliści nie sposób się w nim utopić. Bardziej prawdopodobne jest to, że pan prorok Eliasz uciekł do Fenicji, skąd pewnie wkrótce zaskoczy nas swoim kolejnym pięknym politycznym artykułem wstępnym, jednym z tych, które zawsze przyciągają uwagę naszych czytelników.
Proces zaoczny rozpoczęto około ósmej rano. Pierwszy wystąpił ze swoimi roszczeniami pan Metzeles, ojciec jednego z rozszarpanych chłopców.
- Na ile wycenia pan szkodę?
- Gott der Gerechte, was hajst wyceniać?(Boże Sprawiedliwy, jak mam wyceniać?). Poniosłem ci ja taką szkodę, że chyba się już nie podźwignę. Toć ten mój syn Aron był takim grzecznym chłopcem i miał na sobie dwie pary spodni, ajajaj, co też ja mówię, czworo spodni, cztery kamizelki, pięć marynarek, w każdej kieszeni miał po zegarku, i wszystko to przepadło, Gott der Gerechte, chłopiec przepadł, gacie przepadły, kamizelki przepadły, marynarki przepadły, zegarki przepadły.
- Słuchajcie no, panie Metzeles, przecież tego feralnego dnia chłopiec nie mógł być aż tak obficie zaopatrzony.
- Gott der Gerechte, jak to, nie?! Miał tego jeszcze więcej: ośmioro spodni, osiem kamizelek, osiem marynarek, w każdej kieszeni po zegarku z łańcuszkiem i złoty pieniądz, a właściwie, Wysoki Sądzie, trzy złote pieniążki!
- Słuchajcie no, panie Metzeles, zdaje się, że przesadzacie, proszę opowiedzieć szczerze, jak było naprawdę.
- Jak to, że ja przesadzam?! Jehowa mi świadkiem, iż powiadam ja wam prawdę zapewne tak czystą, jak czyste jest wasze serce. Gott der Gerechte, proszę popatrzeć, jak płaczę, ja płaczę. To było tak. Przyszedł Aron i powiada: „Tataleben, ja idę przejść się”. A ponieważ było chłodno, a ja go tak kochałem, powiadam mu tak: „Aron, włóż ty na siebie jeszcze jedne spodnie, jeszcze jedną kamizelkę i jeszcze jedną marynarkę, masz tu jeszcze drugi zegarek, żebyś wiedział, o której masz wrócić do domu”.
- Dlaczego drugi?
- Gott der Gerechte, bo jeden wsadził w kieszonkę tej pierwszej kamizelki, a kiedy założył tę drugą, to włożył w nią drugi zegarek, żeby się nie musiał rozpinać. A wtedy nadeszła mamaleben i powiada: „Aron, na dworze jest chłodno, włóżże jeszcze jedne spodnie i jeszcze po jednej kamizelce i marynarce. Weź także ten oto zegarek, żebyś się nie musiał rozpinać”. Po chwili przyszła babcia i powiada: „Aron, dobrze będzie, jak ty wdziejesz jeszcze jedne spodnie, jeszcze jedną kamizelkę i jeszcze jedną marynarkę, no i zabierz ze sobą ten oto mój zegarek,
niech wiesz, która godzina”. A potem nadszedł brat, jeden brat, drugi brat, trzeci i czwarty brat...
Przewodniczący ironicznie:
- A cóż siostra?
- Ajajaj, chwała niech będzie Jehowie, Aron miał także siostry, jedna siostra, druga siostra, trzecia, czwarta, piąta, no i miał także jeden stryj, drugi stryj, trzeci stryj i wszystkie trzy ciotki, a każdy mu mówił: „Załóż ty jeszcze jedne spodnie”. Ale, co ja to gadam. Oni mówili: „Włóż ty jeszcze dwie pary spodni, dwie kamizelki, dwie marynarki, weź te oto dwa zegarki i dwie złote monety. A więc kiedy Aron, posłuchawszy wszystkich, wyszedł, to był obficie zaopatrzony przez tataleben, mamaleben, babcię, dziadka, czterech braci i pięć sióstr, trzech stryjów i trzy ciocie, to mamy, Wysoki Sądzie, dziewiętnaścioro spodni, dziewiętnaście kamizelek, dziewiętnaście marynarek, dziewiętnaście zegarków i dziewiętnaście złotych pieniążków. Jehowa! Oni go z tym wszystkim pożarły i dziś ja jestem żebrakiem, gotowym dziadem. Żądam zatem odszkodowania w wysokości jednej tony srebra za wszystkie te rzeczy, za to przerażenie drugą tonę, za to nieszczęście należy mi się trzecia, za ten żal wielki czwarta, za moje łzy piąta, no i za utratę żywiciela szósta.
- Ależ, za przeproszeniem, czyżby taki chłopiec był pańskim żywicielem?
- Gott der Gerechte, kimże innym niż żywicielem, skoro żywi ojca? Gdyby nie on, jakże mógłbym dziś żądać sześciu ton srebra? A zatem, Gott der Gerechte, straciłem żywiciela, czy nie?
Po tym wystąpieniu sąd odroczył sprawę na czas nieokreślony.

Jaroslav Hašek, Tajemnicze zniknięcie proroka Eliasza, str. 71-75. [w:] Jaroslav Hašek, Degustacja w piwiarni. Warszawa 1993.