środa, 15 lutego 2012

Stawiam na Chińczyków!


Federalna Służba Migracyjna Rosji podała swoje oficjalne dane dotyczące ubiegłego roku. W podsumowaniu konferencji prasowej szefa FSM Konstantina Romodanowskiego, komentowanej przez reżimowy „The Moscow Times”, czytamy, że w 2011 roku prawie 14 milionów imigrantów osiedliło się na terenie Rosji. Wśród nich blisko 10 milionów stanowili obywatele Wspólnoty Niepodległych Państw: ok. 2,7 miliona obywatele Ukrainy, 2 miliony obywatele Uzbekistanu, niespełna 1,5 miliona obywatele Kazachstanu i ok. 1 miliona obywatele Tadżykistanu. Emigranci z Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanu czy Kirgizji łącznie stanowili ok. 2 miliony nowych cudzoziemców na terenie Federacji Rosyjskiej. Pytania dziennikarzy dotyczące rozbieżności w cyfrach podawanych przez FSM nie znalazły dostatecznego wyjaśnienia. Z 14 milionów imigrantów, którzy wjechali do Rosji legalnie w ubiegłym roku, władze potrafią wyliczyć niespełna 10 milionów. Co z resztą?

Jest mało prawdopodobny scenariusz napływu 4 milionów nielegalnych cudzoziemców do Rosji. Statystyki rosyjskie podają, że w 2011 roku odnotowano na terenie Rosji 220 tysięcy nielegalnych uchodźców i bezpaństwowców. Nie można ustalić dokładnie czasu ich przybycia. Połowa z nich jednak w ubiegłym roku opuściła Rosję dobrowolnie, została deportowana lub pociągnięta do odpowiedzialności karnej i administracyjnej za łamanie prawa.
Istotnym elementem konferencji prasowej było przedstawienie planowanych zmian w rosyjskich przepisach imigracyjnych. Wśród nich na czoło wysuwają się następujące propozycje: zwiększenie do 10 lat więzienia kary za organizowanie nielegalnej imigracji do Rosji, pięcioletnie pozbawienie prawa do wjazdu na teren Rosji dla osoby łamiącej rosyjskie prawo imigracyjne oraz obowiązkowy egzamin z języka rosyjskiego dla osób ubiegających się o pracę na terenie kraju. Projekty te nie są nowe, zostały już przedstawione w styczniu przez premiera Władimira Putina na spotkaniu z władzami Federalnej Służby Migracyjnej i stanowią element budowanego nowego wizerunku Putinowskich rządów dozujących społeczeństwu w odpowiednich dawkach strach przed obcymi i „otwartość rosyjskiej ojczyzny”.
Uwagę rzeczywiście należy skupić na tym, czego Romodanowski nie powiedział.
Rosyjskie problemy z nielegalną i legalną imigracją nie są nowym elementem politycznym. W trakcie rosyjskiej „wojny z terroryzmem” Kreml posługiwał się cynicznie problematyką imigracyjną, budując wśród Rosjan poczucie zagrożenia kaukaskimi przybyszami. 
Tym razem przyczyna leży w krótkowzrocznej rosyjskiej polityce dalekowschodniej. Kremlowscy politycy znajdują się w szachu w związku z wieloletnią niekontrolowaną imigracją chińską w obszarze syberyjskim. Przez ostatnie lata była ona na rękę Rosji w związku z finansowymi profitami, jakie przynosiła eksploatacja dalekowschodnich złóż przez chińskich gastarbeiterów. Długo ignorowano alarmistyczne wypowiedzi demografów, ostrzegających przed „chińskim podbojem” Syberii. Dziś wiadomo, że demografowie mieli rację. Tyle że dla rządzącej Rosją ekipy ekonomiczny i polityczny kierunek „na Chiny” jest niemożliwy do zastąpienia żadną alternatywą. Putinowi pozostało kokietowanie rosyjskiego społeczeństwa (okazującego jawną niechęć chińskim przybyszom), wprowadzaniem administracyjnych restrykcji imigracyjnych. Z drugiej strony, ekonomiczne i polityczne interesy wymuszają na Kremlu zatajanie szczegółów zwartych w umowach rosyjsko-chińskich. Nie mówi się głośno o ilości napływających do Rosji robotnikach chińskich i nie mówi się głośno o rozmiarach wpływów chińskich na rosyjskim Dalekim Wschodzie.    
Kilka lat temu na obszarze rosyjskiego Dalekiego Wschodu pracowało legalnie i stale ok. 2 milionów Chińczyków. Obszarowi Syberii odpowiadała w tym samym czasie 200-tysięczna chińska populacja zatrudniona w rosyjskim przemyśle. Analitycy już wtedy zwracali uwagę rosyjskich polityków na przepaść demograficzną po obu stronach granicy, która w przyszłości, przy niestabilnym rosyjskim przyroście naturalnym, zakończyć się musiała katastrofą. Po stronie rosyjskiej obszar przygraniczny tzw. „długiej granicy” z Chinami zamieszkiwany był w 2006 roku przez 5 milionów ludzi (w 1991 roku zamieszkiwało go 9 milionów ludzi!). Po stronie chińskiej odpowiada mu populacja 100 milionów Chińczyków, zdeterminowanych w poprawie swoich warunków bytowych. Nadzieją dla tych ludzi było i jest wyrwanie się z obszarów zacofanego rolnictwa i zatrudnienie w rosyjskim przemyśle, który nie jest w stanie sobie poradzić bez robotników „made in China”. Rosyjski polityk reżimowej „Zjednoczonej Rosji” Siergiej Markow stwierdził w 2010 roku dla „ISN Security Watch”: „Jest wielki strach, że demograficznie osłabiona Rosja nie będzie już w stanie kontrolować bogatych w surowce naturalne i strategicznie niezbędnych bezkresów Syberii, jeśli mają one ulec wyludnieniu. Z miliardem Chińczyków siedzących po drugiej stronie granicy, indywidualnie głodnych ziemi i kolektywnie w pilnej potrzebie bogactw naturalnych, jest to dla nas wielkim powodem do niepokoju” (źródło ).
Nie da się już dziś ukryć, że ekonomicznie obszar Dalekiego Wschodu Rosji został odcięty od Moskwy, na co już w 2006 roku zwracał uwagę Bertil Lintner na łamach „Asia Times” w artykule „TheChinese are coming... to Russia”. Niemalże cała wymiana handlowa dokonuje się pomiędzy Władywostokiem a Pekinem przy pominięciu Moskwy, przyglądającej się temu bezradnie. Chińskie towary wyparły całkowicie produkcję rosyjską, podczas gdy wydobywane surowce w całości pochłaniane są przez chińskiego Behemota. W obwodzie amurskim obowiązuje nadal kalendarz gregoriański wraz z moskiewskim zestawem świąt państwowych, ale już w 2006 roku największym świętem na tym obszarze był chiński Nowy Rok. Jeśli ktoś w Azji jest mocarstwem, to wypada zauważyć, że nie jest nim już Rosja.
Chińczycy swojego podboju dokonują dyskretnie. Nie widać ich na ulicach Władywostoku i innych dalekowschodnich miast. Pracują za jedną trzecią rosyjskiej pensji, żyją skromnie w specjalnych mieszkalnych sektorach zakładów przemysłowych, ale co drugi z nich nie ma zamiaru już nigdy wracać do Chin.
Stawiam na Chiny! Te tajemnicze 4 miliony imigrantów w obszarze Federacji Rosyjskiej, o których nie chciał rozmawiać szef Federalnej Służby Migracyjnej Rosji z dziennikarzami, to chińscy robotnicy ściągnięci do pracy na Dalekim Wschodzie. Już w 2001 roku Instytut Dalekiego Wschodu Rosyjskiej Akademii Nauk w opublikowanym raporcie prognozował, że przy zmniejszającej się w dramatyczny sposób liczbie obywateli Rosji deficyt siły roboczej na obszarze Dalekiego Wschodu w roku 2010/2011 wyniesie 5 milionów osób. W 2010 roku chińska agencja Xinhua popełniła niedyskrecję, informując, że Chińska Republika Ludowa dokonała zakupu w tzw. Kraju Chabarowskim i Żydowskim Okręgu Autonomicznym ponad 426 tysięcy hektarów ziemi na potrzeby osadnictwa przemysłowego, powodując panikę wśród rosyjskiego społeczeństwa. Mer Władywostoku został zmuszony do dementowania pogłosek o wydzierżawieniu na okres 75 lat połowy miasta Chińczykom. Medialne balony próbne wypuszczane przez Rosjan i Chińczyków pokazują z jednej strony desperację Moskwy, która musi za wszelką cenę utrzymać poprawne stosunki polityczne i gospodarcze z Pekinem i nie utracić poparcia społeczeństwa, a z drugiej strony wielkie (i... miejmy nadzieję... nierealne, zważywszy na nieubłaganą demografię!!!) apetyty chińskie. W podsumowującym ubiegły rok raporcie ONZ Rosja uplasowała się na drugim miejscu po USA jako kraj otwarty na imigrację zarobkową. Fakty te pośrednio potwierdzają chiński trop 4 milionów.
W czasach komuny popularny „wic” kończył się sentencjonalnym stwierdzeniem podsumowującym werdykt sprawiedliwości dziejowej: „Na granicy polsko-chińskiej spokój”. Dziś puenta dowcipu posiada inne znaczenie.
Ale, kto wie, być może ten los dotyczy także Polski? Wszak Chińczyk u bram Łodzi i Warszawy! A na Górnym Śląsku antychińska „penicylina” ekonomiczna prosto z Indii.

Opracował Otto Kreczmar