czwartek, 2 lutego 2012

Wojciech Wencel De profundis. Próba recenzji.


Poezji nie powinno się interpretować. Nie powinno się tomików wierszy oceniać. Poezja spełnia swoją rolę wtedy, kiedy pozostaje we wnętrzu czytelnika, a ten nie próbuje się nawet na jej temat wypowiadać. Jedynie uczucia – zachwytu, niesmaku czy też czegoś pośredniego – są dopuszczalne. Tak byłoby idealnie. Ale jest niestety inaczej. W szkołach „robi się analizę i interpretację”, co, rzecz jasna, nie może być zarzutem, w końcu jakoś trzeba tę literaturę propagować, uczyć wrażliwości czytelniczej, kształcić człowieka obytego kulturalnie. Jeśli uczeń nie byłby nieraz zmuszany do czytania i wypowiadania się na temat wierszy, mogłoby skutkować to dużą społeczną ignorancją.
            Co nie zmienia faktu, że poezji nie powinno się interpretować. Ani oceniać. Dlatego mój tekst jest tylko „próbą recenzji”, bardzo subiektywną w dodatku. Bo to poezja, która oddziałuje na uczucia i emocje.
            Za tomik poezji De profundis Wojciech Wencel otrzymał w 2011 roku Literacką Nagrodę im. Józefa Mackiewicza. Otrzymał zasłużenie, chcę już na początku zaznaczyć, „po czyjej stronie jestem”. Ale wiersze bardzo dobre i dobre sąsiadują w tomiku z wierszami słabymi, nie do końca zasługującymi na miano poezji, rażącymi zbytnią epicką narracyjnością (jak np. Refugium). W większości jednak są tu teksty poruszające wnętrze nie tylko czytelnika zafascynowanego polską historią i nie tylko patrioty odrzucającego nihilizm i nijakość współczesnej nienarodowej i nieeuropejskiej (w starym dobrym znaczeniu) literatury.
            W tomiku można odnaleźć kilka grup utworów powiązanych wspólnym tematem czy też inspiracją. To Katyń, rzeź wołyńska, bohaterowie Polski Podziemnej, zamach smoleński, poza tym ważny wątek stanowi postulat unarodowienia poezji (a raczej nadzieja na jej odrodzenie).
            Wiersze Wencla eksponują biologiczną stronę poruszanych tematów, zwłaszcza śmierci i cierpienia. Jest to biologizm służący z jednej strony podkreśleniu problemów eschatologicznych, z drugiej uwypukleniu przeciwieństwa między śmiertelnym i zniszczalnym ciałem a wieczną duszą. Wrażliwszych odbiorców może razić obraz pociętego piłą ciała młodej dziewczyny z wiersza Wołyń 1943 (zdaje się, że poeta przeszczepił na literacki grunt znaną wstrząsającą fotografię z tych wydarzeń), ale i to nie jest bezsensownym emanowaniem biologii, a mocnym i wyrazistym kontrastem z sielską, arkadyjską przeszłością wołyńskiego życia na wsi. To właśnie typowe dla poezji z nagrodzonego zbioru – motywy arkadyjskie przemieszane są ze Złem. Kontrast jest wszędzie.
            Nie unika Wencel przy tym, jak przystało na poetę, który głęboko osadza sam siebie w tradycji – historii i religii – odwołań chrześcijańskich. Wiara jest tym, co obok idei Ojczyzny ratuje człowieka i nadaje sens cierpieniom i śmierci. Co rusz natykam się w tomiku na zsakralizowaną łacinę i na motywy z Pisma świętego oraz stylizację na język biblijny.
            Zainteresowały mnie bardzo czytelne dla średnio nawet wykształconego czytelnika nawiązania do literatury poprzednich stuleci. Są to stylizacje językowe i wersyfikacyjne, motywy czy wręcz całe fragmenty mniej lub bardziej dosłownie przejmowane z poetów minionych epok. Znajdziemy tu Kochanowskiego (Kołysanka lipowa); Echa zielne mocno przypominają Józefa Czechowicza z jego nawarstwieniem aliteracji, ale i Leśmiana z pełnymi sielskości neologizmami. Skamandryci w osobie Jana Lechonia także doczekali się odpowiedzi na swoje odnarodowione próby zajęcia się w poezji codziennością. A przecież pewnych wartości nie można oddzielać, jak to wynika z pięknego wiersza Ojczyzna. Jest tu też Mazurek Dąbrowskiego i III część Dziadów, i z bardziej zamierzchłej przeszłości Apokalipsa św. Jana, i Zbigniew Herbert ze swoim Panem Cogito. Całość – to przeszłość, która zbudowała naszą kulturę, tego Wencel nie ukrywa, i chwała mu za to.
            Jedne wiersze są rymowane (zdarzają się wśród nich rymy wewnętrzne, co nie jest zbyt częste w poezji współczesnej, a niegdyś było przecież uznawane za szczyt kunsztu poety – vide: Bogurodzica), inne to wiersze białe.
            Różnorodność pełna, co w tym wypadku jest zaletą – skupieniem wielu tradycji polskiej poezji w jednym, narodowym zbiorku. Taki swoisty mikroobraz historii naszej Ojczyzny. Jest więc tu obecna przeszłość „dziejowa” i literacka, kulturalna. Całość. Interesująca z powodu dużej różnorodności jest także wersyfikacja. Niektóre wiersze składają się z krótkich, przypominających ks. Józefa Bakę, jakby urywanych wersów (Calcium magnesium); inne to klasyczny trzynastozgłoskowiec.
            Na szczególną uwagę zasługują wiersze: Śmierć Lachom – z „narastającym” obrazem chłopczyka przybitego językiem do stołu; Wiśniowy sad – brzmiący momentami jak ludowa piosenka o miłości i wyczekiwanym, związanym z zamążpójściem szczęściu; Białe kamienie – w których największe wrażenie zrobiły na mnie wersy o Polsce na Kresach: „wyschnięte od słońca i wiatru kości Rzeczypospolitej/kto będzie wam prorokował byście obrosły ciałem”; wspomniana wyżej Ojczyzna; Czterdzieści i cztery – wstrząsający obraz Polski „demokratycznej”, „wolnej”, „równej”, „braterskiej”.
            De profundis to tomik dobry, zasługujący na wyróżnienie w zalewie współczesnej pseudopoezji, utożsamianej przeze mnie z rzekomo pełnymi głębi tekstami „hiphopowców”. Jakie czasy, taka kultura. Na szczęście Wojciech Wencel to Poeta. A że wzbudzać może emocje, i to dość skrajne – od zachwytu po niechęć – cóż, zrozumiałe, nie da się dotrzeć do wszystkich. Z radością jednak witam tomik poezji unarodowionej i zsakralizowanej.

Leon Beskid