niedziela, 17 marca 2013

Dębowy wieniec chwały – w 200 rocznicę kontrrewolucji


Marzec jest dobrym pretekstem do przypomnienia śląskiego wieszcza Josepha von Eichendorffa i innych bohaterów antynapoleońskiego oporu. Duch poezji weterana Armii Śląska von Eichendorffa unosi się nad wydarzeniami sprzed 200 lat i dzisiejszymi ruinami naszej domowiny. 
Eichendorff we wspomnieniach opisywał spotkanie po latach z przyjacielem, również weteranem Freikorpsu Lützowa:  

„Artur!” krzyknąłem zupełnie zaskoczony – był to mój najmilszy towarzysz broni z korpusu Lützowa!
„Wielkie nieba, a co tu robisz?” – „Czytam Autos Calderona”. – Akurat tu w tej osobliwej głuszy!” – „To są ruiny mojej ojczyzny”, odrzekł spokojnie, „a to wnuki towarzyszy zabaw dzieciństwa”, dodał z uśmiechem wskazując na obydwoje dzieci, które z ciekawością podążyły za mną.
Tymczasem wstał. Nosił nie tyle klasyczny uniform pustelnika, ile kurtkę myśliwską i piękną pełną brodę, z rodzaju tych, jakie noszą nasi nowocześni eremici w kawiarniach i czytelniach. Nie widzieliśmy się od czasów wojny; teraz spoglądamy na siebie przez chwilę w milczeniu, póki nie wybuchnęliśmy głośnym śmiechem: tak prastarzy i czcigodni staliśmy się od tego czasu; tylko jego oczy wciąż były dawne, drogie, od razu go rozpoznałem po bardzo osobliwym spojrzeniu”. (J. v. Eichendorff, Niegdyś przeżyłem. Kraków 2007, s. 81, w przekładzie W. Kunickiego)           
Politycznego eremitę, dzisiejszego korsarza U-bootenlandu można spotkać na tarnogórskim Entenringu czy spacerującego po pogranicznym Hugobergu w równym stopniu z dziełem Calderona, co błądzącego z tomikiem wierszy Eichendorffa. Krew 1813 roku tętni w naszych żyłach, oddychamy powietrzem dawnych ochotniczych korpusów, doświadczanych przez Eichendorffa czy wspomnianych przez Steinera. Odrzucając polityczne impulsy tego ostatniego, streścić możemy ten stan jako romantyczne wspomnienie dawnej wielkości, połączone z pełną świadomością i wrogością wobec dzisiejszego anonimowego obcego panowania. Nasze poczucie dumy zakotwiczone w przeszłości współgra z nadzieją na nowy ład europejski, który musi nadejść wraz z upadkiem dzisiejszego systemu demokratyczno-liberalnego. 
Co takiego wydarzyło się 200 lat temu? Co konstytuuje nasz śląski konserwatyzm? 

Klęska Prus w 1806 roku była szokiem dla całej kontrrewolucyjnej Europy. Nie dożył jej na całe szczęście Rivarol, lokujący nadzieje na pokonanie rewolucji w sile militarnej Prus. Szybkie wkroczenie wojsk Napoleona do Berlina godziło w pruską dumę, ale szybko znalazło akceptację wśród berlińskich salonów, skrojonych według oświeceniowej miary a’ la Paris. Okazało się, że pruskie elity z chęcią zaakceptują wszystkie rewolucyjne pomysły znad Sekwany – zwłaszcza te wymierzone w uświęcony ład społeczny i religijny – o ile nie będą godzić w terytorialny kształt państwa i wielkie ambicje rządzących. Napoleon nie miał ochoty spełniać zachcianek pruskiego króla, u którego wola walki ograniczała się do troski o posiadanie Gdańska. 
Józef von Eichendorff
Symbolem oporu była ukochana na Śląsku królowa Luiza, która osobiste kosztowności przekazała na rzecz potrzeb wojskowych. Sama na znak żałoby, przywdziała czarne suknie i założyła ozdoby wykonane z żelaza symbolizujące niewolę. Królowa posiadała poparcie wśród prowincjonalnego ziemiaństwa, wśród niechętnych rewolucji kręgów ubogiej pruskiej inteligencji, wśród studentów wyrzuconych przez Francuzów z zamykanych uniwersytetów i wśród przywiązanego do tradycji korpusu oficerskiego. 
Na antynapleońskie działania nie trzeba było czekać długo, zwarzywszy na fakt, że pomimo sromotnej klęski pod Jeną i Auerstedt, ciągle wojnę przeciwko Francuzom prowadziły pojedyncze oddziały armii pruskiej. W 1809 roku rozpoczął partyzanckie działania antyfrancuskie na Pomorzu (wcześniej prowadzone na Pomorzu i w Meklemburgii do 1808 roku!), dowódca korpusu ochotniczego Ferdynand von Schill, pochodzący z polsko-czeskiej rodziny szlacheckiej, służącej od wielu pokoleń Habsburgom. Skuteczne działania Schilla, mające tyleż charakter militarny co propagandowy wymiar antyrewolucyjny, ściągnęły na niego nienawiść francuskich dowódców. Po kilkumiesięcznym rajdzie jego kawaleryjskiego Freikorpsu, został zabity w czasie walk z rewolucyjnymi oddziałami batawskimi i duńskimi w Karlsundzie. Po zajęciu miasta przez Francuzów jego zwłoki zostały okaleczone, a resztę ciała – jak przeczytać możemy w rozkazie francuskiego generała –  „pogrzebano jak psa”. Odciętą głowę Schilla przesłano jako dar Hieronimowi Bonaparte, który Batawczyków nagrodził kwotą 10 tysięcy franków. Zabicie Schilla wzbudziło radość nie tylko Francuzów, ale z ulgą zostało przyjęte przez berlińskich kapitulantów i braci lożowych. Clausewitz wspominał, że „dokonania Schilla są powszechnie potępiane przez kręgi wojskowe, a starsi panowie pienią się ze złości”, mają oni „dziecinną nadzieję na zażegnanie złości tyrana przez dobrowolne złożenie broni oraz pozyskanie jego zaufania przez służalczość i komplementy”. Również niektórzy pruscy konserwatyści przyłączyli się do potępień huzarskiej nadgorliwości Schilla, obawiając się, że jego powstanie witane owacyjnie przez lud może „wyhodować jakobińskie żmije na własnej piersi”.    
W tym samym czasie, kiedy huzarzy Schilla prowadzili swoją kampanię rozbijając napoleońskie jednostki w Halle i wyzwalając Dessau, za broń przeciwko rewolucji uosabianej przez Bonapartego chwycili na południu Tyrolczycy. 
Joachim Haspinger
Tajne sprzysiężenie górali tyrolskich wiosną 1809 roku wystąpiło zbrojnie przeciwko wojskom francuskim i sprzymierzonym z nimi oddziałom bawarskim. W maju i sierpniu oddziały rewolucyjne ponosiły dotkliwe straty w dwóch bitwach z kontrrewolucyjnymi powstańcami pod Bergisel. Oddziały tyrolskie poprowadził do boju zakonnik Joachim Haspinger, zwany „Ojcem Rudobrodym”. Katolickie powstanie tyrolskie zaciekle zwalczane przez bonapartystów i józefinistów rodzimych i importowanych, ze zmiennym szczęściem kontynuowało działania militarne do 1810 roku pod dowództwem chłopa Andreasa Hofera. Opór ostatecznie utopiono w morzu krwi, w myśl rewolucyjnej maksymy wypisanej na napoleońskich sztandarach „Wszyscy ludzie wolni są bracia”, zaś pojmanego Hofera rozstrzelano w tym samym roku w Mantui na specjalny rozkaz Bonapartego. 
Eichndorff w 1810 roku napisał wiersz dedykowany Tyrolczykom, zaciekle broniącym swojej wiary i tradycji pt. „An die Tiroler”. 

„W was jest zbawienie, boście wyruszyli,
Jak jasne źródło z szczeliny wytryska;
Złość niech spogląda w przepastne urwiska,
Wolności twierdzą są waszych gór szczyty. 

Szlachetny ludu, świadku wzniosłych dziejów!
Ty giniesz teraz w twych domów pożarze,
Lecz wolne ręce wznoszą się ku niebu”.
(Fragment wiersza w tłumaczeniu A. Lama. J. v. Eichendorff, Poezje. Warszawa-Opole 1997, s. 111.)
           
Wszystkie działania antynapoleońskie prowadzone na terenie całej Europy – w Hiszpanii (gdzie walczyli wspólnie niemieccy i francuscy kontrrewolucjoniści pod rozkazami księcia Brunszwickiego), w Rosji, Tyrolu, a nawet w Bretonii, Walonii i Flandrii, były wnikliwie obserwowane przez pruski sztab generalny, rozważający zorganizowanie na terenie Prus kontrrewolucyjnego powstania antyfrancuskiego. Najodpowiedniejszym terenem do ogłoszenia kontrrewolucyjnej wojny ludowej okazał się Śląsk.     
17 marca 1813 roku we Wrocławiu król Prus Fryderyk Wilhelm III, po długich konsultacjach ze swoim sztabem generalnym ogłosił zaciąg do antynapoleońskich korpusów ochotniczych. W swojej odezwie „Do mojego narodu” wezwał wszystkich podanych do walki z Francuzami przy zastosowaniu wszystkich dostępnych środków. Odpowiedzią na królewskie wezwanie było powołanie do życia korpusów ochotniczych. Z różnych stron Śląska i krajów niemieckich ściągali do Wrocławia ochotnicy. Z okolic Bytomia i Tarnowskich Gór było ich kilkudziesięciu (dokładnie 61 ochotników, a z obszaru mikołowskiego 16 ochotników).       
Najsłynniejszy z ochotniczych korpusów powstał we Wrocławiu pod dowództwem Ludwiga von Lützowa. Wśród ochotników znaleźli się liczni konserwatywni intelektualiści w rodzaju teoretyków gimnastyki i wychowania fizycznego Friedricha Friesena i Friedricha Ludwiga Jahna, czy poety Theodora Körnera, lub przybywającego na Śląsk z wygnania w Szwecji pisarza Ernsta Moritza Arndta. Do słynnej wrocławskiej gospody „Pod Złotym Berłem”, stanowiącej sztab korpusu ochotniczego zawitał również spod Raciborza Joseph von Eichendorff, zgłaszając swój akces do „czarnej gromady”, nazwanej tak od jednolitych czarnych uniformów. 
Powoływany oddział ochotników Lützowa sformowany w Sobótce rozpoczął walki w sile ponad 3000 żołnierzy na tyłach armii napoleońskiej, zadając nieprzyjacielowi straty i dezorganizując francuskie działania defensywne. Na przełomie maja-sierpnia 1813 roku wszystkie ochotnicze formacje weszły w skład „Armii Śląska” znajdującej się pod komendą feldmarszałka Gebharda von Blüchera. Feldmarszałek uderzył swoimi wojskami na armię francuską na trzy dni przed rozpoczęciem działań przez koalicjantów, zrywając tym samym zawieszenie broni. Zamieszanie powstałe w wyniku uderzenia i nagłego odwrotu Armii Śląska, zostało wykorzystane pod koniec sierpnia. W bitwie nad Kaczawą na Dolnym Śląsku rozbito francuski korpus osłonowy marszałka Macdonalda. Ochotnicy prowadzili w dalszym ciągu swoją prywatną wojnę. W działaniach partyzanckich w sierpniu 1813 roku, w obławie śmierć poniósł poeta Theodor Körner.      
Marzenie Eichendorffa zawarte w wierszu z 1810 roku: „Panie! Niech się szerzą te płomienie” nie spełniło się w całości. Prawie stutysięczna Armia Śląska po krwawych walkach w końcu poszła na Zachód, by wkroczyć tryumfalnie do Paryża. Dla Eichendorffa wojna jednak nie była oczekiwaną romantyczną przygodą, a pasmem nudy, cierpienia i tęsknoty za rodziną. Uczucia te były udziałem kilkudziesięciu tysięcy ochotników, stanowiących część Armii Śląska. Poruszające opisy krwawych zmagań i ciężkiej służby pozostawił potomnym wspomniany już Ernst Moritz Arndt. 
Armia Śląska, poza korpusem Lützowa i liniowymi oddziałami koalicji antynapoleońskiej nie składała się z doborowych oddziałów. Wiele z śląskich formacji nie nadawało się do prowadzenia regularnych działań zbrojnych, stanowiąc zbieraninę cywilów – studentów, chłopów, ziemian, mieszczan i profesorów. Gdyby podsumować działania zbrojne samej Armii Śląska, też nie wypadają one nadzwyczajnie. Na koncie samodzielnych zwycięstw w całej kampanii mogła zapisać dwie bitwy przy czterech przegranych. Co zatem sprawia, że Armia Śląska stała się już w czasie swojego istnienia fenomenem nie lekceważonym przez „pyszałkowatego Korsykańczyka”, który osobiście dowodził kilkunastoma akcjami przeciwko teoretycznie nic nie znaczącemu przeciwnikowi? Była to tylko ślepa nienawiść do dowodzącego armią „pijanego huzara”, jak „pan Bonaparte” nazywał Blüchera? 
Theodor Körner był miłośnikiem gór.
Odwiedzając Góry Izerskie
warto zwrócić uwagę na głaz pamiątkowy
 u podnóża Smrku (po czeskiej
stornie granicy), upamiętniający
pobyt  Körnera na Śląsku.
Ta niewielka gromada politycznych straceńców marzących o restytucji średniowiecznego porządku w nowych ramach dostosowanych do współczesności, potrafiła swoim zapałem przeniknąć całość armii i nadać jej specyficzny kontrrewolucyjny charakter. Stanowiła faktycznie kontrrewolucyjny odpowiednik francuskiej rewolucyjnej Armii Renu, kierując przeciw rewolucyjnym sztandarom nie tylko bagnety swoich karabinów, ale przede wszystkim konkretny ideologiczny konserwatywny program społeczno-polityczny.  Kłamliwej triadzie rewolucji przeciwstawiono ideał wolności wyrastającej z feudalnych swobód stanowych i ludowy zapał do walki przeciwko obcej tyranii, o jakim pisali Adam Müller, Karl von Claustewitz czy przywódca konserwatystów pruskich, generał Friedrich August von Marwitz. Jakobińskiemu fetyszowi równości krytykowanemu od kilkunastu lat przez Novalisa, von Baadera, czy von Gentza przeciwstawiono chrześcijański ideał porządku społecznego, zbudowanego na naturalnym zróżnicowaniu ludzi. Warto dodać, że korpusy ochotnicze ucieleśniały o wiele bardziej ideał żołnierskiej równości (wojskowego koleżeństwa) niż zmitologizowane przez historyków przykłady zaczerpnięte z annałów Wielkiej Armii Bonapartego, z której wyłuskuje się pojedyncze kaprysy tyrana. Wreszcie ideałowi rewolucyjnego braterstwa przeciwstawiono organiczny porządek społeczny i państwowy zbudowany na fundamencie braterstwa narodowego, łączący wszystkie cywilizowane narody chrześcijańskiej Europy. Ochotnicy byli o krok od postulowanego po wojnach napoleońskich przez Karla Ludwiga von Hallera postulatu ponadpaństwowej współpracy ultrasów. 
Zupełnie zapomnianym aspektem ideowym powołanych na Śląsku korpusów ochotniczych i Armii Śląska, jest nawiązanie do średniowiecznego mitu obrony cywilizacji przed barbarzyństwem. Niegdyś barbarzyństwem idącym ze wschodu, w czasie wojen napoleońskich (i dziś?) przed barbarzyństwem nacierającym z zachodu. W symbolice tych formacji widoczne jest odwołanie do idei zakonu krzyżackiego, zawarte w ufundowanym w 1813 roku (10 marca) przez Fryderyka Wilhelma III śląskim Krzyżu Żelaznym, zaprojektowanym ostatecznie przez Karla Friedricha Schinkla i tworzonego w gliwickiej modelarni i odlewni Bayerhausa. Resztki budynków przetrwały do dziś. Przy tej okazji warto wspomnieć, że dopiero w 1819 roku stał się on pruskim symbolem państwowym, w swoich początkach organicznie związany był ze Śląskiem.  Nawiązań do wydarzeń z 1241 roku jest więcej – nie tylko Armia Śląska, ale Blücher nagrodzony przez króla tytułem księcia legnickiego, dębowe liście z poezji Körnera wpisujące się w mitologię śmierci Henryka Pobożnego, krzyż nawiązujący do symboliki krzyżackiej (powszechnie wtedy wierzono, że w bitwie legnickiej poległ wielki mistrz krzyżacki Poppo von Ostern), zwycięska bitwa Blüchera nad Kaczawą nieopodal Legnicy.               

Dzisiejsze wspomnienie i nawiązanie do dawnej tradycji nie ma na celu wskrzeszania mitu pruskiego, nie jest nacjonalistycznie wymierzone ani we Francuzów, ani żaden inny lud lub naród. Rzucone przez Arndta w 1813 roku hasło: „dziś każdy Francuz jest nieprzyjacielem, a każdy Niemiec przyjacielem” w dzisiejszych okolicznościach posiada zupełnie odmienne znaczenie. Ideologiczna broń pruskiej kontrrewolucji 1813 roku jest w dalszym ciągu skierowana w stronę wroga, ale nie są nimi już Francuzi, a globalistyczna anonimowa kosmopolityczna władza pieniądza. Parafrazując pruskiego ochotnika: dziś każdym wrogiem jest zwolennik globalizmu, a przyjacielem każdy przedstawiciel tożsamościowego frontu, antyglobalistycznego oporu. Wspomniany Ernst Moritz Arndt przestrzegał w 1813 roku, że imię każdego wysługującego się tyranom dnia wczorajszego, dzisiejszego albo przyszłości będzie przeklęte na wieki.      
Łączy nas z  pamiętnym marcem 1813 roku ta sama siła czerpana z przeszłości i wiara w przyszłość wykuwaną przez pokolenia świadome stojących przez nimi wyzwań. 
Eichendorff dodawał w wierszu poświęconym Tyrolczykom: „A kto polegnie, daj mu [Panie] sławy wieniec!” Dębowy wieniec sławy korpusów ochotniczych. 

Otto Kreczmar