poniedziałek, 28 maja 2012

Koniec? A może początek?


Wolność – Europa – Tożsamość

Oskar Krejčí na mównicy,
a obok niego lewicowa „przyszłość Europy”
Poniższy tekst stanowi komentarz do wykładu lewicowego czeskiego politologa OskaraKrejčíego, wygłoszonego w czasie konferencji organizowanej przez Wyższą Szkołę Zdrowia i Opieki Społecznej św. Elżbiety w Bratysławie 10-11 lutego 2012 r. 
Treść wykładu zawiera wiele interesujących spostrzeżeń i myśli, na które zwrócił uwagę czeski blog historyczno-społeczny „Náš Směr” zamieszczając fragmenty wystąpienia pt. „Samozvaní„synové světla” a etnogeneze Europy”


Nadejście końca zwiastowały dziwne znaki na niebie. Później przyszli barbarzyńcy. Obcy wlali się szerokim strumieniem w ciało imperium – grabiąc, paląc i mordując. W końcu jedni z nich odeszli, a inni pozostali na zdobytych terenach ustanawiając swoje prawa. Ale to był tylko epizod, jeden z wielu, przychodzących kolejno po sobie. Chleb w końcu przestał smakować jak chleb. Naczynia, tkaniny i wszelkie rzeczy zaczęła pokrywać rdzawa pleśń. Niespodziewanie na drzwiach domostw, na nożach i naczyniach, na ubraniach i ciałach ludzkich dało się spostrzec rozlewające się ciemne plamy. Śmierć rozgościła pośród osad i miast niegdyś tętniących gwarem ludzi. Mieszkańcy niektórych miast zamykali się w amfiteatrach, które na całe dziesięciolecia zamieniały się w nowe ośrodki miejskie. Las pochłonął całe osady i miasta rzymskie. Pustkowia. Cisza. Bezruch. Strach. Oto krótki opis schyłku imperium rzymskiego. Straszliwego V i VI wieku, opisywanego przez Pawła Diakona, św. Grzegorza z Tours, czy św. Grzegorza Wielkiego. Wilki zamiast ludzi. Barbarzyńcy zamiast Rzymian. Strach zamiast cywilizacyjnej stabilizacji. Wydawać by się mogło, że Europa zamieniła się w wielki cmentarz. „Czy jest jeszcze, pytam, coś na tym świecie, co sprawiałoby radość? Dookoła, wszędzie widzimy wojny, wysłuchujemy lamentów. Miasta zostały zniszczone, warownie zniesione, wsie opustoszały. Nie ma już kto uprawiać pól, miastom brak przywódców”. – skarżył się Grzegorz Wielki.
Tożsamościowy renesans Europy? 
Niech żyje Okcytania! 
Pozostała nadzieja. Pozostała wiara. Pozostał obowiązek. W 451 roku na Polach Katalunijskich rzymskie legiony Aecjusza wraz z barbarzyńskimi wojownikami Teoderida powstrzymali najazd azjatyckich hord Attyli. Pomimo tego, że imperium politycznie nie przetrwało następnych 30 lat, krew Rzymian i Germanów wspólnie przelana w obronie Europy stanowiła rękojmię przetrwania cywilizacji. Upadła władza cesarzy – imperatorów Rzymu, narodziły się żelazne rządy królów i naczelników plemiennych. Koniec imperium rzymskiego, w istocie był początkiem Europy narodów.
Na te odległe wydarzenia możemy spojrzeć jak na koniec wspaniałej cywilizacji rzymskiej. Ze smutkiem stwierdzić – tak kończą wielkie cywilizacje – w dekadencji, zapaści i śmiertelnych konwulsjach spowodowanych ciosem barbarzyńskiego sztyletu. Można jednak spojrzeć na te wydarzenia jako początek – wielkie otwarcie – bolesne narodziny i pełną cierpienia zapowiedź wielkiej chwały średniowiecza.

Etnogeneza Nowej Europy?

Czy stoimy wobec tego samego dylematu, spoglądając na dzisiejszą Europę? Od końca XIX wieku wieszczono „koniec Europy”, zmierzch Zachodu”, „śmierć cywilizacji europejskiej”.                  Dla byłego komunisty Oskara Krejčíego dominujące w Europie tendencje są wyraźne, a prognozy łatwo przewidywalne. Aby narody i społeczności przetrwały muszą mieć miejsce konkretne procesy demograficzne związane z przyrostem naturalnym. Aby wspólnota nie obumierała na własne życzenie, wskaźnik minimalny przyrostu musi znajdować się w przypadku każdej kobiety na poziomie 2,11 dziecka. Raporty ONZ wskazują, że na jedną europejską kobietę przypadało 1,29 dziecka w latach 2005-2010... Możemy stwierdzić, że współczynnik ten jest niski od znacznie dłuższego czasu niż ostatnie pięć-siedem lat, a duży udział w jego wymiarze posiada wysoka dzietność rodzin pozaeuropejskich imigrantów. W Czechach od jakiegoś czasu współczynnik urodzeń znajduje się na poziomie 1,24 dziecka na jedną kobietę, a na Słowacji na poziomie 1,25 dziecka. W Polsce współczynnik ten oscyluje w okolicach 1,39 dziecka na jedną kobietę (dane z 2008 roku), we Francji wahał się w latach 2006-2009 pomiędzy 1,98 a 2,02, a w Niemczech w 2009 roku zanotowano go na poziomie 1,37 dziecka na jedną kobietę. Ten żenująco niski stan dzietności jest zdaniem czeskiego politologa efektem ugruntowanych procesów społecznych – stawiania kariery zawodowej ponad posiadanie rodziny, dominującej zasady „planowania rodziny”, czy aborcji – pojmowanej przez lewactwo jako „źrenica wolności” obywatelskiej. Dzisiejsze, zdominowane przez liberalizm i lewicę stanowisko polityczne, kulturowe i społeczne niszczy wszystko co wiąże się z pojęciem tradycyjnej europejskiej rodziny. Jesteśmy zdecydowani i bezwzględni w podejmowaniu wszelkich autodestrukcyjnych działań, które zbliżają Europę do śmiertelnego finału. Podane liczby są alarmujące i jeszcze do niedawna nie wypadało o nich mówić głośno, bez narażenia się na politycznie poprawny zarzut rasistowskiego ekstremizmu. Wysokości wskaźników i hedonistyczne tendencje świadczą o stopniowym wymieraniu tradycyjnej europejskiej populacji. Już – zdaniem Krejčíego – powoli odczuwamy coraz bardziej widoczny koniec europejskiej dominacji na świecie, kończy się stopniowo odczuwalna przewaga ekonomiczna Europy.
Oskar Krejčí w tym miejscu swojego wystąpienia dotyka najważniejszego elementu analizy dzisiejszej sytuacji demograficznej kontynentu. Jeśli trend zostanie utrzymany, jeśli procesy integracyjne i globalizacyjne nie zostaną powstrzymane przez jakiś nagły kataklizm w postaci głębokiego kryzysu lub wojny, wtedy obserwowany przez nas bieg wydarzeń może okazać się autentycznym i nieodwracalnym spenglerowskim „zmierzchem Zachodu”. Ale dodaje, może też być dokonującą się na naszych oczach etnogenezą nowej Europy. Być może obserwujemy tworzenie się nowej paneuropejskiej grupy etnicznej. Będzie to populacja bardziej różnorodna niż mogli się tego spodziewać XIX-wieczni nacjonaliści, epigoni politycznych teorii Wilsona i wyznawcy postępowych ideologii społecznych. Będzie to etnogeneza porównywalna z wydarzeniami schyłku cesarstwa rzymskiego, polegająca na mozolnym budowaniu nowej (opartej na starej tradycji?!) tożsamości kontynentu. Wiemy już, że powstawanie wspólnot etnicznych to rodzenie się skomplikowanych zależności psychologicznych oraz językowych, składających się na konstrukcję tożsamości. To wyodrębnianie różnic mentalnych (które „nas jednoczą”, a „od nich dzielą”) i budowa wspólnego języka – własnego kodu komunikacji. Jest to proces długotrwały. Co znajduje się na jego końcu możemy teraz tylko przewidywać, ale może to być nowa europejska tożsamość etniczna, posiadająca charakter globalny. Tym, którzy pragną z nostalgią oglądać się za siebie i ze łzą w oku przypominać wspaniały XIX wiek powstawania demokratycznych wielkich narodów, warto przypomnieć, że dzisiejsze narody są również efektem etnogenezy polegającej na tworzeniu jednolitej wspólnoty z wcześniej istniejącej mozaiki etnicznej. Ewentualne pojawienie się nowej formy etnicznego trwania Europy, która może zapewnić przetrwanie dziedzictwa cywilizacyjnego kontynentu (tak jak to było we wczesnym średniowieczu!) jest w istocie przejawem genialności, zdolności adaptacyjnych i żywotności, a nie moralnego upadku i degeneracji. Pisał już o tym na kartach „Gier imperialnych” Tomasz Gabiś.

A właśnie, że aktywizować!

Dominującą perspektywą rozpatrywania społeczeństwa jest liberalny „dogmat” o społecznej nadrzędności jednostek nad wspólnotami. Pogląd ten wraz z „kagańcem” poprawności politycznej ignoruje fakt możliwości manipulowania i radykalizowania mniejszości. Oskar Krejčí widzi największe zagrożenie dla wewnętrznej stabilności Europy tkwiące w radykalizacji politycznej wspólnot mniejszościowych i konflikcie pomiędzy mniejszościami a większością populacji. Możemy ten aspekt rozpatrywać w równym stopniu w kontekście poszczególnych krajów europejskich, jak i w skali populacji całego kontynentu. Sytuacja taka bez względu na miejscowy kontekst oznaczałaby, że lewicowe dogmaty społeczne i prawa obywatelskie zostałyby wyparte przez narodową i etniczną identyfikację, traktowaną jako nadrzędny element tożsamości względem dotychczas obowiązującego modelu demokratycznego. Sytuacja może dotrzeć do punktu, w którym zabezpieczenie własnej etnicznej egzystencji będzie traktowane jako warunek niezbędny dla utrzymania lub poprawy swojego statusu społecznego oraz gwarancja wolności. W tym kontekście lewica, stojąca w chwili obecnej na pozycjach utrzymywania ideologicznego status quo, stworzonego po 1945 roku,  jest przyparta do muru i absolutnie nieprzygotowana do konfrontacji. A to rokuje siłom tożsamościowym w całej Europie nadzieje na zwycięstwo.
Historia Europy zna już przypadki radykalizacji mniejszości etnicznych, które Krejčí jako zdeklarowany lewicowiec przytacza jako ostrzeżenie przed tym co może nas spotkać. Wpisują się one jednak w kontekst napięcia pomiędzy narodami rządzącymi a mniejszościami w państwach opartych na zasadzie wilsonowskiego samostanowienia narodów. Jest to proces od pozycji umiarkowanych i opartych na zasadzie demokratycznej lojalności, po radykalizację polityczną, sytuującą na pozycjach nacjonalistycznych i etnocentrycznych. 
Radykalizacja mniejszości może mieć różne przyczyny. Może być efektem zewnętrznych procesów społecznych, ekonomicznych lub politycznych, jak skutkiem pojawienia się wewnątrz wspólnoty napięć i przewartościowań identyfikacyjnych. Powodem radykalizacji może być w równym stopniu okazywana mniejszości wrogość i towarzyszący temu wzrost poczucia zagrożenia, jak walka elit wewnątrz mniejszościowej wspólnoty. Jednak Krejčí nie zauważa jednego faktu, że radykalizacja mniejszości niekoniecznie musi stanowić negatywne zjawisko społeczno-polityczne, że może w istocie okazać się remedium na opisywaną zapaść europejskiej tożsamości, objawiającą się w samobójczych tendencjach demograficznych. Radykalizacja niekoniecznie oznacza rozbicie Europy, a wręcz przeciwnie może tą nową Europę budować w konfrontacji z dzisiejszym brukselskim establishmentem politycznym.   
W październiku 2010 roku kanclerz Angela Merkel stwierdziła z rozbrajającą szczerością i ku naszemu wielkiemu zadowoleniu, że lewicowa idea wielokulturowości zakończyła się porażką. Co to oznacza? Według Oskara Krejčíego, znaczy to, że fiasko poniósł dzisiejszy lewicowo-liberalny sposób postrzegania mniejszościowych wspólnot, oparty na obsesyjnym dążeniu do integracji mniejszości z resztą społeczeństwa poprzez edukację jednostek. Ignoruje się w ten sposób fakt istnienia wspólnot o łatwych do wyodrębnienia wzorcach kulturowych, które je konstytuują, a postrzega iluzorycznie jako luźne zbiorowości takich samych jednostek. Egalitarne przekonanie: „Wszyscy jesteśmy tacy sami, a więc wszyscy powinniśmy być tacy sami i mieć takie same prawa” fałszuje rzeczywistość. Mniejszości etniczne posiadają własny poważny potencjał kulturowy, który może skutecznie rywalizować z wartościami większości i wpływać po swojemu na socjalizację osób w kierunku identyfikacji. Doświadczenie historyczne Europy wskazuje że stare i młode wspólnoty etniczne, wraz z większością populacji wśród której żyły, mogą funkcjonować razem albo obok siebie, wzajemnie się ubogacać lub ignorować bez okazywania wrogości. Ten ostatni aspekt jest również obecny w bogatej historii Europy. Mniejszości mogą separować się od innych wspólnot lub świadomie nieidentyfikować się z większością nie czyniąc jej najmniejszej szkody. Warto uświadomić sobie, że Europa zawsze stanowiła różnorodną mozaikę narodów i grup etnicznych – obecnie liczy 46 krajów, które zamieszkuje 87 różnych narodów i grup etnicznych. W 33 krajach europejskich pojedyncze narody stanowią większość populacji. Pozostałe ponad 50 narodów i grup etnicznych jest mniejszościami w europejskich państwach. Jest to ponad 14 % w skali populacji całej Europy, z coraz bardziej widocznym pozaeuropejskim elementem demograficznym.
Jeśli pragniemy aby Europa przyszłości posiadała w sobie konieczny do trwania cywilizacji zasób wartości musimy zdecydować się na konkretne działania. Wróg jest zdefiniowany jasno i w tym aspekcie zgadzamy się z Oskarem Krejčím – jest nim hedonistyczne społeczeństwo globalistyczne, stawiające sobie za wzór jednowymiarowy pasożytniczy świat „singla”. Świat ten stanowi ucieleśnienie liberalnej utopii społecznej, postrzegającej wszystkie wspólnoty jako zbiorowości takich samych jednostek o takich samych prawach i identycznych potrzebach. Religią tej wizji jest polityczna poprawność, stojąca na straży egalitarnych dogmatów praw człowieka, dla których nie istnieją granice rasowe, kulturowe, etniczne i bariery religijne, polityczne i zwyczajowe. Niezbędny potencjał do rozbicia tego nieludzkiego „ładu” posiadają wspólnoty etniczne i niewielkie narody. Okazały się o wiele bardziej odporne na lewicowe pranie mózgów niż wielkie demokratyczne narody powstałe w XIX wieku, pogrążone w demograficznej inercji. Ten potencjał jest siłą grup tożsamościowych w całej Europie. Ten potencjał buduje europejską międzynarodówkę identytarystów. W sytuacji kiedy liberalni czciciele praw człowieka budują obóz koncentracyjny w Guantanamo, w którym nie obowiązują tradycyjne europejskie wartości Habeas Corpus, my wzywamy do odrzucenia lewicowej tyranii i zjednoczenia w budowie Nowej Europy. Każda europejska grupa etniczna powinna mieć udział w tworzeniu nowej tożsamości kontynentu. Tylko w ten sposób możemy przetrwać dzisiejszy kryzys i „śmierć Zachodu”.   

Wszyscy jesteśmy Cyganami?

Swoje wystąpienie na bratysławskiej konferencji były aktywista partii komunistycznej rozpoczął od omówienia sytuacji mniejszości cygańskiej w Czechach i w Europie. Cyganie stanowią przykład wspólnoty etnicznej, która w skuteczny sposób została zawłaszczona przez agresywną ideologicznie lewicę w ramach zasady poprawności politycznej. Dla wielu ludzi pojęcie „Cygan”, odnoszące się do etnicznego pochodzenia ludu, w skład którego wchodzą Romowie było urągające. Uzasadnieniem odstąpienia od tradycyjnego terminu było wezwanie londyńskiego Kongresu Romskiego z 1971 roku, który stanął na stanowisku, że słowo „Cygan” jest synonimem słowa „przestępca”. Zaproponowano wtedy powszechne używanie nowej nazwy – „Romowie”.  
Czas na pogrzeb „politycznej poprawności”
 i eksperymentu multiculti. 
Zrobili to już identytaryści z Prowansji. 
Konsekwencje tego kroku okazały się o wiele poważniejsze niż początkowo przypuszczano. Nie ograniczyły się tylko do postulowanej zmiany terminologii – z dyskryminacyjnej na antydyskryminacyjną, ale zostały wzmocnione postulatami nie podkreślania niskiego statusu społecznego „Romów”. W efekcie podejrzane ideologicznie stały się wszelkie badania i statystyki dotyczące bezrobocia lub przestępczości w obrębie tej grupy etnicznej. Tabuizacja badań dotyczących „Romów” postępowała za parawanem praw człowieka, walki z dyskryminacją i rasizmem. Oskar Krejčí zwraca uwagę, że mamy do czynienia z „absurdalnym” egalitarnym pojmowaniem praw człowieka, według którego każdą jednostkę rozpatruje się jako element wyrwany z kontekstu kulturowego i społecznego. Ideologia praw człowieka nie może ignorować nie tylko niepowtarzalnych cech osobowości każdej istoty, ale również zapominać o tym, że pomiędzy jednostką a ludzkością istnieje wiele pośrednich zależności wpływających na konstrukcję osoby. Są to wspólnoty etniczne konstytuujące nas jako jednostki.
„Romowie” stali się ofiarami „społecznego upośledzenia wolności” w krajach byłego bloku wschodniego. Pokrywanie dogmatycznym milczeniem zależności kulturowych w obrębie tej grupy etnicznej i ich wpływu na dzisiejszą sytuację społeczną jest w istocie skazywaniem „Romów” na poprawną politycznie, ale wieczną rolę wesołego grajka, parkingowego cwaniaka, czy ulicznego żebraka – rolę społecznego pariasa. Nie ma ona nic wspólnego z uprzedzeniami, ale sprowadziła „Romów” w wielu krajach do wyboru – albo zostanę „Romem” bez perspektyw, albo będę musiał stać się „jak inni” – z perspektywami, ale bez tożsamości. „Romowie” okazali się nadzwyczajnie odporni na pokusę odrzucenia własnej identyfikacji etnicznej. 
Podejmowane w ciągu ostatnich dwustu lat uporczywe wysiłki na rzecz asymilacji ludności cygańskiej czynione w Europie przez postępowe, demokratyczne, totalitarne i inne władze, zakończyły się całkowitym fiaskiem. Warto dodać, że rozmiary politycznej klęski były większe niż podobne wysiłki asymilacyjne podejmowane w XIX wieku w obrębie ludności żydowskiej. Krejčí zwraca uwagę na fakt, że działania te kierowały się górnolotnymi liberalnymi zasadami, że wystarczy nadać ludności cygańskiej autonomiczny status w obrębie nowoczesnego społeczeństwa opartego na zasadach samorządności, aby zniknęły wytworzone przez wieki uwarunkowania kulturowe stwarzające do tej pory bariery, a w konsekwencji powiedzie się zamiar stworzenia z ludności cygańskiej elektoratu lub zastępu rekrutów. Patrząc na historyczne uwarunkowania omawianego procesu, można stwierdzić, że przyjęcie przez przedstawicieli ludności cygańskiej wzorców zachowań większości wśród której żyli, powodowało zawsze zmianę stylu życia: zmianę zasad egzystencji, pracy czy relacji z resztą społeczeństwa. Powodowały de facto zerwanie z tradycyjną grupą i wytworzonymi przez nią zasadami kulturowymi. Dotyczyło to jednak nielicznych, świadcząc o niebywałej odporności „Romów” na „postępowe zdobycze ludzkości”.
Cyganie okazali się najwierniejsi spośród zamieszkujących od wieków Europę grup etnicznych. Przechowali swoje zasady kulturowe, często niezrozumiałe lub traktowane pogardliwie przez lewicowych i prawicowych „aryjskich” potomków Woltera. Nie uczestniczą w krzykliwych aktach wyborczych, nie dali się omamić honorom bycia „obywatelem”, nie pozwolili narzucić sobie obowiązku daniny krwi. Uparcie trwali przy swoich wartościach etnicznych, stojąc na straży zasad „krwi” potępianych przez lewicowych proroków.
Dzisiejszym europejskim tożsamościowcom chyba wypada brać przykład z ludności cygańskiej?

Pojawienie się w XX wieku rdzawych, ciemnych plam Europa przespała. Znaki na niebie zignorowano wpatrując się w ekrany telewizorów. Duchowa dżuma szaleje, zbierając swe krwawe żniwo. Barbarzyńcy rozgościli się w europejskich miastach, wznoszą swoje świątynie. Rozważają teraz wprowadzenie swoich praw. Nie pozostaje nam nic innego jak przygotować się na nadejście „nowego”. Będzie prawdopodobnie bolesne i niebezpieczne. Będzie prawdopodobnie wymagało świadomej rezygnacji z wygodnego świata w jakim żyjemy. Będzie wymagało elastyczności i determinacji w kształtowaniu nowej europejskiej tożsamości.
Stoimy w obliczu budowy tej tożsamości. Nie będzie ona efektem kompromisu i śmierdzących zasad konferencyjnego stołu. Nie będzie polegała na naukowej interpretacji zawartej w opasłej dysertacji. Będzie to tożsamość przyszłości prosta i ostra jak miecz, po którego dwóch stronach znajduje się zawsze i nieodmiennie „wróg” i „przyjaciel”. Nie wiemy jeszcze kto stanie po stronie Europy na Polach Katalunijskich XXI wieku. Wiemy jednak, że dzisiejsza lewica skazała się już na klęskę, redukując postrzeganie procesów politycznych do relacji „ja-my”. Przyszłość, to relacja „my kontra oni”. Jesteśmy mądrzejsi o doświadczenia ostatniego wieku i wiemy już, że relacja ta nie może być zawarta w gazetowej czerni i bieli, czy szczebiocie deklaracji dzisiejszych elit politycznych, odpowiedzialnych od 100 lat za stopniową śmierć Europy. Multukulturalizm okazał się porażką i trzeba go pogrzebać ostatecznie.       

RyM